23.06.2022
Odpowiadając na zadane (i niezadane) pytania: nie, nie żałuję, że wracam. Wręcz przeciwnie: jestem przeszczęśliwa. Pomimo afer, inflacji, wojny na Ukrainie, (nie)nowych (nie)ładów i innych historii, rośnie we mnie wielkie szczęście i cudowne podekscytowanie. Powrót!
Czy nie mam obaw? Oczywiście, niepokój jest częścią mojego dorosłego życia, stary przyjaciel znany od lat, mieszka w mojej głowie po sąsiedzku z wyobraźnią i doświadczeniem. Ale nie jest to lęk przed tym jak m i będzie z powrotem w kraju – to lęk ogólny: jak będzie nam wszystkim, tu, na tym kontynencie. Zdaje się, że lata tłuste za nami, siedem chudych majaczy na horyzoncie. Siedem ma magiczną moc (i kształt siekierki), ale bywa nadużywane przez swą powielaną symbolikę, więc to może być nawet chuda dekada. Dziesięć cienkich lat. Przecież nie mniej. A może jednak mniej? Nie wiem, nie jestem wróżką, jestem emigrantką na powrocie.
Głęboko wierzę, że to właśnie Polska lepiej poradzi sobie z trudem, który przed nami, bo… no cóż, bo po prostu nam zależy, ciągle jesteśmy niezwykle witalni i nie przywykliśmy jako naród do rozbuchanej socjalnej opieki państwa nad głowami (a raczej: żaden rząd nas do tego nie przyzwyczaił). Polskie umiesz liczyć, licz na siebie sprawdza się w czasach prosperity, a w czasach jej braku jeszcze lepiej. Rząd w Warszawie wpompował w pandemiczną gospodarkę mniej pustych pieniędzy niż np. bogate Niemcy, więc inflacja powinna mieć inny przebieg, choć cokolwiek będzie się działo dookoła bez wątpienia wpłynie i na rynek nad Wisłą. Polacy już dwie dekady temu przyjęli, że chcą żyć na poziomie zachodnich Europejczyków i rzucili się w huragan pracy, by ten status osiągnąć. Płacimy za to wysoką cenę, także dosłownie, u psychologów, psychiatrów i innych lekarzy leczących choroby zlekceważone w pędzie po dobrobyt. Z braku czasu na dom wielu oczekuje, że dzieci wychowa szkoła, co – pomijając słaby pomysł – załatwia i tak przeciążony system edukacji. Zielona wyspa Tuska okazała się złotą klatką, ale cudzoziemcy z całego świata, którzy widzą polski progres nieustannie są pod wrażeniem (zwykle nie znają skutków ubocznych, więc tym łatwiej o podziw). Wielu Holendrów i Niemców wyczuwa tę życiową energię w Polsce i jej puls na ulicach. Aktywność. Ruch. Życie. I dlatego wierzę, że taki dynamiczny organizm po prostu lepiej sobie da radę w trudnych czasach. Bo (to straszne) jesteśmy do trudności przyzwyczajeni. Kto jak nie my i te sprawy.
Za miesiąc wracam do Polski i gdybym mogła, popychałabym każdy dzień do przodu, żeby już, już być u siebie. Z drugiej strony rozkoszowanie się czasem pozostałym do przeprowadzki też jest OK. Sprzyja refleksji. Pozwala przemyśleć zmianę perspektywy – przecież jeszcze pamiętam podekscytowanie przyjazdem tutaj, własne emocje sprzed trzech lat. Konfrontacja początku i końca jest co najmniej pouczająca. To lekcja na przyszłość.
W upale tego lata uprawiamy pożegnanie bez żalu: ostatnia wycieczka tu, ostatnia kawa tam. Jeszcze jakieś muzeum, nieodwiedzone wcześniej. I spacer ulicą, tą albo inną, pewnie też ostatni. Widok za oknem. Łąka przy lesie. Konar, na którym siadam podczas spacerów z psem. Heskie dęby nad głową, zmęczone żarem, ostatni raz, ostatni, ostatni.
Słówko ostatni jest sponsorem tych tygodni.
Żegnam się z Hesją wdzięczna za doświadczenie, które stało się moim udziałem. I ze świadomością, że nad Men zapewne już nie wrócę.
A zatem naprawdę zamykam ten rozdział.
I otwieram nowy.
Tschüss!
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →