wybiera się sójka

wtorek, 24 września 2019/33 dzień życia w Niemczech

wybiera się sójka za morze,
ale wybrać się nie może,
trudno jest rozstać się z krajem,
a ja właśnie się rozstaję…

/jan brzechwa/

Kontynuuj czytanie →

200 gramów podłogi

poniedziałek, 23 września/32 dzień życia w Niemczech

W budynku, w którym mieszkamy, na poziomie zero, od strony chodnika, znajduje się cały arsenał różnych usługodawców, w tym rzeźnik.  I trzeba przyznać uczciwie, że rzeźnik jest z nich wszystkich najbarwniejszy (choć prawdę mówiąc, pewnie by nie chciał, by tak o nim mówić. Wygląda na osobę, która bierze siebie bardzo serio. Choleryk w ukryciu, znaczy się).

Kontynuuj czytanie →

klimacik w Wiesbaden

poniedziałek, 16 września /25 dzień życia w Niemczech

W łikend, łikendzik zrobiliśmy krótki wypad do Wiesbaden. W zasadzie przypadkowo, ponieważ miał to być krótki wypad do IKEI po resztki meblowe uzupełniające koncepcję niemieckiego mieszkania, ale tłum na parkingu szwedzkiego marketu skutecznie nas wystraszył. Ten tłum to naturalna konsekwencja tutejszego trybu życia, który w naszym kraju skutecznie wprowadza PIS. Czyli: skoro normalnie pracujesz w korpo od rana do wieczora od poniedziałku do piątku, a w niedzielę sklepy są nieczynne, to kiedy jedziesz na zakupy? Oczywiście w sobotę. Ty, i Twój sąsiad, i kuzyn sąsiada, no wszyscy. Wszyscy w sobotę, bo kiedy indziej? I wszyscy stoją potem w giga korku na najlepszych autostradach i obwodnicach w Europie, bo nawet cztery pasy nie są w stanie sprostać takim tłumom. Następnie w żółwim tempie dojeżdżasz do sklepu. I tam, zgodnie z definicją, długo szukasz miejsca parkingowego. Znajdujesz i ruszasz dalej w dziki tłum przy półkach, kasach i w restauracji. Albo się ratujesz i uciekasz. My wybraliśmy to drugie i zwialiśmy do Wiesbaden.

Kontynuuj czytanie →

piątek trzynastego

13 września 2019, piątek/ 22 dzień życia w Niemczech

Matko, jak ten czas leci. Wczoraj minęły trzy tygodnie od naszego przyjazdu do Hesji. Dni są wypełnione wrażeniami i płyną jak wodospad. Trochę się wszystko ucodziennia, zwłaszcza odkąd Juniorka poszła do szkoły. Tylko dla mnie to codzienne 6.45 rano ciągle jest ciężkie do strawienia, ale rekompensuję to sobie długimi spacerami z psem ok. 10.00. Sunia ma raj. Iście teutońska puszcza, do której idziemy spacerem pięć minut, i codzienne ponad godzinne wędrówki tam luzem dają jej luksus, jakiego nie zapewniały wielkopolskie pola, po jakich ganiałyśmy co dwa, trzy dni.

Kontynuuj czytanie →

ziszczony sen mojego męża

niedziela, 1 września 2019/ 10 dzień życia w Niemczech

Każda, najprostsza nawet czynność,  to przynajmniej kilka pytań, których nie zadaję sobie w Polsce, albo które zadaję rzadko. Przykład: od przedwczoraj mamy pralkę i suszarkę. Przywiózł ją team, jakżeby inaczej, polski, trochę mieszany, bo młodszy Polak to poniekąd mój rodak półkrwi, polski jest dla niego drugim językiem i to słychać. Starszy mężczyzna (starszy, czyli tak na oko w moim wieku, sama nie wierzę w to, co piszę) wyraźnie napływowy, po polsku mówił ładnie, choć też z wkradającym się powolutku obcym akcentem. W zasadzie, myślę, z jakim obcym akcentem, przecież ten akcent jest już dla niego zapewne bardziej swojski niż ta z trudem podtrzymywana polszczyzna.  

Kontynuuj czytanie →

po swojemu

piątek, 29 sierpnia 2019/8 dzień życia w Niemczech

IKEA najlepszym przyjacielem emigranta. I jeszcze sklepy, które dziś noszą miano vintage albo second-hand, a są rodzajem komisów z używanymi meblami, słodkim ukojeniem dla portfela i oczu. Tak, oczu też, bo te aż bolą od patrzenia na ceny nowych niemieckich mebli, skrojonych jak volkswagen, do bólu praktycznie i bez krzty fantazji znanej z francuskich czy włoskich kolekcji.

A w vintydżach można poszaleć za cudownie niewielkie pieniądze. To silva rerum, las rzeczy, magazyn magicznych przedmiotów, które trafiły tam nie wiadomo skąd i dlaczego, niektóre brzydkie jak noc, a inne szalone, kolorowe, niespodziewane i aż proszące o to, by je choć wziąć do ręki. Chociaż potrzymać. Zastanowić się, czy nie zabrać ze sobą, by w nowym wnętrzu nabrały nowego blasku. Dać im nowe życie. Nowe ściany, nowy dom.

W sklepach z używanymi meblami wraca do mnie powiedzenie architektek wnętrz, z którymi pracowałam nad polskim domem: szlachetne materiały szlachetnie się starzeją. Drewno czy  kamień pokrywa się patyną czasu, kolejne pęknięcia dodają mu urody. Sunę między meblami, z których każdy ma swoją historię i swoich ludzi, każdy jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Dziś, inaczej niż dziesięć lat temu, chcę by mój nowy dom miał w sobie więcej szaleństwa i indywidualizmu. I był bardziej przytulny. Dekadę wcześniej stawiałam na skandynawski minimalizm. Tylko praktycyzm rozwiązań i potrzeba dużej ilości światła łączy mnie z dzisiaj ze mną z wczoraj. Mój dom dzisiejszy  i mój dom wczorajszy. Dziś daję sobie prawo do eksperymentów. I do pomyłek. Dziesięć lat temu chciałam, by dom był idealny. Na zawsze. Prawie się udało. Jest tak perfekcyjny, że nie ma w nim co zmieniać. Musiałabym kupić nowy, by zacząć zabawę w aranżowanie od początku. Albo przenieść się do nowego mieszkania. I tak słowo stało się ciałem.

Już nie chcę pomocy projektantów. Razem z Juniorką planujemy własne wnętrza, własnymi siłami. Będzie światło i biel, i przestrzeń, ale też odrobina barokowych kwiatów na ciemnozielonym tle. Wygodny fotel i okrągły stół, o którym marzę od lat.  Nad stołem czarna druciana lampa, rockowy pazur przełamujący kwiatowość obrusa jak od Gucciego. Różowe złoto kabla tajemniczo rozświetla sufit. No właśnie. Tajemniczo. I tak jest ok. Odrobina niedopowiedzenia. Odrobina pomieszania. Tego mi dziś potrzeba. Odrobiny szaleństwa w moim dotąd poukładanym i przewidywalnym życiu.

Tschüss!