pan Centaur* cz. 1/2

środa, 26 lutego 2020/ 132 dzień życia w Niemczech

Nie dajcie się zwieść uśmiechniętej i łagodnej twarzy starszego pana, którą widzicie na okładce książki na zdjęciu.  Tytuł „…i wtedy wspiąłem się na drzewo” też powinien brzmieć zupełnie inaczej. Na przykład: „… i wtedy przejąłem większość konkurentów” albo „… i wtedy zostało nas na rynku tylko trzech”.  Ewentualnie: „Dirk Rekin Biznesu Rossmann”. 
Jakiś czas temu obiecałam osobny wpis o drogeriach „Rossmann”. Oto jego pierwsza część. Druga – już w piątek! Zapraszam!


Polskie wydanie niemieckiego bestsellera (ponad 200 tysięcy sprzedanych egzemplarzy) rozpoczyna się osobistym wstępem od samego Dirka Rossmanna, czyli tak, tego pana z okładki. Wspomina on w nim nie tylko jedną ze swych wizyt w Polsce w roku otwarcia pierwszego polskiego „Rossmanna” (Łódź, Piotrkowska), ale również swoje polskie korzenie. Jego biologiczny ojciec (Dirk Rossmann jest owocem romansu matki z zamożnym sąsiadem Theo Kayserem) urodził się w Warszawie; niemieccy dziadkowie również wiele lat żyli w naszym kraju. Ten polski wątek, podobnie jak wątek o fenomenalnym rozwoju filii drogerii po tej stronie Odry, jest w jakiś sposób znamienny. Przede wszystkim dlatego, że pierwsze kontakty biznesowe Rossmanna w Polsce nie należały do łatwych (nowo powstający polski kapitalizm w latach dziewięćdziesiątych plus różnice kulturowe) i z pewnością nie wróżyły dzisiejszego oszałamiającego sukcesu „Rossmanna” nad Wisłą.

Na 4088 punktów w Europie (stan na styczeń 2020), ponad 30% to placówki u nas (Polska: 1304, Węgry: 215, Czechy: 135, Turcja: 112, Albania: 13, Kosowo: 1).  Zatem nie dziwi mnie serdeczność szefa względem najlepszego handlowca. Zaskakuje otwartość, z jaką mówi o swoim pochodzeniu i to, czym kończy wstęp. Prosi o zwrotkę. Napiszcie, mówi, jak wam się spodobała moja książka. Oczywiście podany adres email to nie jest prywatna skrzynka miliardera. Ale to, co w prologu, dużo mówi o autorze i dalszej zawartości książki. Książki, która w finale okazała się tak interesująca, że wpłynęła na moje postrzeganie sieci sklepów. I dlatego ten wpis będzie o Rossmannie jako sumie człowieka i jego biznesu.


Średni sklep tej marki ma powierzchnię ok. 600 m2. Największy oddział (1385 m2) to filia w Hanowerze, mieście, z którego wywodzi się sam szef i w którym otworzył w roku 1972 pierwszą samoobsługową drogerię. Była to rewolucja w formie obsługi (do tego czasu drogerie działały jak apteki, o wszystko prosiło się sprzedawcę przy kontuarze), a na oszałamiający sukces przedsięwzięcia złożyło się naturalnie kilka czynników, w tym uwolnienie cen na produkty drogeryjne (wcześniej poziom marży był narzucany przepisami przez państwo) oraz akcja marketingowa podjęta przez właściciela.

To wyczucie rynku, nadchodzących zmian, nowych trendów i form komunikacji jest charakterystyczne dla Dirka Rossmanna. Być może wyssał je z mlekiem matki – tradycje kupieckie towarzyszą tej rodzinie od wielu pokoleń, więc pewnie jest coś na rzeczy. Niemniej sposób, w jaki Dirk je pielęgnuje i jak z nich korzysta, to już rzecz zupełnie wyjątkowa. Talent.

Do części pomysłów i ich pochodzenia przyznaje się w książce. Nie ukrywa na przykład, że kluczem do sukcesu drogerii jest jej lokalizacja („Rossmann” co roku otwiera 120-150 nowych punktów, przy czym około 50-70 jest zamykanych z powodu braku rentowności). Niektórych konkurentów przejął wraz ze świetnymi miejscówkami – tak było w przypadku Ihr Platz Express, które od roku 2012 stanowią część trzydziestu trzech dworcowych „Rossmann Express”, otwartych również w niedziele (sic!).

Kiedy zorientował się, że w biznesie drogeryjnym zarabiają wszyscy oprócz samego sprzedawcy, w zasadzie pośrednika żyjącego wyłącznie z drobnej marży, wystartował z produktami pod swoim logo. Dzisiaj w sklepach „Rossmanna” znajdziemy 29 marek własnych (w tym Alterra, Isana, Domol, Alouette) oferujących 4600 produktów. Wiele z tych produktów ma stałe wysokie notowania w uwielbianych przez Niemców licznych testach.

Inspiracją dla wprowadzenia asortymentu szerszego niż wyłącznie artykuły drogeryjne okazała się żona Alice i …Tchibo. I tak w drogeriach z centaurowym logo pojawiły się wina, napoje, batoniki, półprodukty spożywcze, a także drobny sprzęt AGD, również marki własnej (Ideenwelt). Na potrzeby miłośników zwierząt powstała cała linia produktów dla psów i kotów, w tym naturalnie własny Winston. Gdy nadeszła moda na wege i eko, Rossmann zaproponował całe linie naturalnej, ekologicznej lub organicznej żywności i kosmetyków.

(a o internetach, reklamach i podejściu „Rossmanna” do pracowników– już w piątek, w kolejnej części wpisu! Zapraszam!)


Tschuss!

*Rossmann to po niemiecku Ross = koń, rumak i Mann = człowiek; logo firmy to wizerunek centaura wpisany w literę O (przysięgam, zawsze myślałam, że to jeleń ;-(  Może to dobrze, że – jak pisze w swojej książce właściciel marki – nikt już nie pamięta, kto wpadł na ten graficzny pomysł. 

Ważne:
Przy pisaniu tego tekstu korzystałam z: własnej wiedzy, informacji zawartych w książce „…i wtedy wspiąłem się na drzewo” oraz niemieckojęzycznej Wikipedii. Zdjęcie książki jest mojego autorstwa (z czasem postaram się robić ładniejsze, obiecuję). Pragnę też zaznaczyć, że nie czerpię żadnych korzyści finansowych z opisywania firmy „Rossmann” i jej asortymentu, w tym książki Dirka Rossmanna. Osobiście, owszem, lubię tę drogerię i często z niej korzystam, ale przede wszystkim wydaje mi się bardzo ciekawym przykładem niemieckiego brandu, który odniósł ogólnoeuropejski sukces. Ze znaczącym wkładem polskiego zespołu.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.