po swojemu

piątek, 29 sierpnia 2019/8 dzień życia w Niemczech

IKEA najlepszym przyjacielem emigranta. I jeszcze sklepy, które dziś noszą miano vintage albo second-hand, a są rodzajem komisów z używanymi meblami, słodkim ukojeniem dla portfela i oczu. Tak, oczu też, bo te aż bolą od patrzenia na ceny nowych niemieckich mebli, skrojonych jak volkswagen, do bólu praktycznie i bez krzty fantazji znanej z francuskich czy włoskich kolekcji.

A w vintydżach można poszaleć za cudownie niewielkie pieniądze. To silva rerum, las rzeczy, magazyn magicznych przedmiotów, które trafiły tam nie wiadomo skąd i dlaczego, niektóre brzydkie jak noc, a inne szalone, kolorowe, niespodziewane i aż proszące o to, by je choć wziąć do ręki. Chociaż potrzymać. Zastanowić się, czy nie zabrać ze sobą, by w nowym wnętrzu nabrały nowego blasku. Dać im nowe życie. Nowe ściany, nowy dom.

W sklepach z używanymi meblami wraca do mnie powiedzenie architektek wnętrz, z którymi pracowałam nad polskim domem: szlachetne materiały szlachetnie się starzeją. Drewno czy  kamień pokrywa się patyną czasu, kolejne pęknięcia dodają mu urody. Sunę między meblami, z których każdy ma swoją historię i swoich ludzi, każdy jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Dziś, inaczej niż dziesięć lat temu, chcę by mój nowy dom miał w sobie więcej szaleństwa i indywidualizmu. I był bardziej przytulny. Dekadę wcześniej stawiałam na skandynawski minimalizm. Tylko praktycyzm rozwiązań i potrzeba dużej ilości światła łączy mnie z dzisiaj ze mną z wczoraj. Mój dom dzisiejszy  i mój dom wczorajszy. Dziś daję sobie prawo do eksperymentów. I do pomyłek. Dziesięć lat temu chciałam, by dom był idealny. Na zawsze. Prawie się udało. Jest tak perfekcyjny, że nie ma w nim co zmieniać. Musiałabym kupić nowy, by zacząć zabawę w aranżowanie od początku. Albo przenieść się do nowego mieszkania. I tak słowo stało się ciałem.

Już nie chcę pomocy projektantów. Razem z Juniorką planujemy własne wnętrza, własnymi siłami. Będzie światło i biel, i przestrzeń, ale też odrobina barokowych kwiatów na ciemnozielonym tle. Wygodny fotel i okrągły stół, o którym marzę od lat.  Nad stołem czarna druciana lampa, rockowy pazur przełamujący kwiatowość obrusa jak od Gucciego. Różowe złoto kabla tajemniczo rozświetla sufit. No właśnie. Tajemniczo. I tak jest ok. Odrobina niedopowiedzenia. Odrobina pomieszania. Tego mi dziś potrzeba. Odrobiny szaleństwa w moim dotąd poukładanym i przewidywalnym życiu.

Tschüss!

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.