simply

24.02.2022

Pamiętacie, jak pisałam o marce Jil Sander (klik), łączącej ekskluzywność z minimalistyczną formą? I jak zachęcałam do wypróbowania tej niemieckiej odsłony odzieżowego luksusu choćby poprzez flakon perfum? Święty Walenty dopełnił mojego lutowego szczęścia (podyplomówkowa sesja zaliczona, hurra!!! ) i oto jestem zachwyconą posiadaczką czarno – złotego Simply.

Ten zapach otwiera się na mojej skórze akordem pudrowego irysa (nie wymienionego w składzie), a potem niesamowicie lekko osiada na niej nutami fiołka, gałki muszkatołowej, skóry i cedru. Jest w swej tytułowej prostocie niezwykle czarujący. I nie dajcie się zwieść nazwie. Owszem, jest prosto, ale nie jest siermiężnie. To luksusowy minimalizm, z którego słynie marka, i zarówno flakonik, jak i chroniące go pudełko są tego symbolem. Prosto i geometrycznie, a przecież na bogato: walec flakonu ciężko leży w dłoni i migocze głęboką czernią elegancko przełamaną złotem. 

W Hesji od kilku dni rozrabia Eunice i nie ma w sobie nic z zakochanej niewolnicy z „Quo vadis?”. Jest dziwnie nie zimno, w powietrzu jest intrygująco nie wilgotno (choć Eunice wyraźnie preferuje szare strugi deszczu) i wyraźnie czuć już nadchodzącą wiosnę. I na tle tego wszystkiego Simply jest absolutnie kunsztowne i nosi się cudownie, czego, obawiam się, raczej nie mogłabym powiedzieć o najnowszej kolekcji Jil Sander na wiosnę i lato 2022.

Kto ciekawy, niech zerknie (poniżej). Powiedzieć, że jest kosmicznie, to jak nic nie powiedzieć. Sama nie wiem, czy apaszki jak śliniaczki to nawiązanie do średniowiecza czy UFO. Czas pokaże, co z tego szaleństwa form wybierze niemiecka ulica.

Widzę jeszcze taki plus, że marka konsekwentnie ucieka przed chaosem kolorów i paleta pozostaje niezmiennie ujednolicona. Na szczęście. Chyba byłoby mi trudno obejrzeć pokaz Jil, na którym modelki nosiłyby topowy wiosenny kolor roku 2022, czyli czerwień poincjany przełamaną intensywną żółcią (kto nie zna poincjany, niech sobie przypomni kolor włosów disnejowskiej syrenki Ariel. To taka czerwień).

Ta poincjana powolutku wychyla się po zimie i wyziera z niektórych modowych kolekcji, stylistyki reklam, kolorów szminek i projektów opakowań. Jest jak dziki zastrzyk życiowej energii po marazmie ostatnich kowidowych dwóch lat. Na szczęście, przynajmniej tu, w Niemczech, nowy kanclerz Scholz ogłosił, że oto zbliża się kres pandemii. Ledwo telewizje i radio przekazały radosną nowinę, usłyszałam pukanie do drzwi. Skoro covid się skończył, sąsiadka zaprasza nas na kawę w sobotę. Czy wpadniemy?

Naturalnie, że wpadniemy.
Równo o czwartej w sobotnie popołudnie.
W końcu to kawa, z którą sąsiadka czekała całe dwa lata.

I następnych dwóch już nie będzie.

Bo covida nie będzie (albo prawie nie będzie. Albo będzie, ale nikt się nim nie będzie przejmował).

Ale przede wszystkim – nas tu nie będzie.


Tschüss!

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.