czarownice z Idstein

czwartek, 07.05.2020/203 dzień życia w Niemczech

Kiedy już zobaczycie wszystko w okolicach Frankfurtu, albo przeciwnie, macie tylko jeden dzień i dość międzynarodowego miasta, wybierzcie się do Idstein. To niewielka mieścina, kilkanaście minut jazdy czymkolwiek z centrum metropolii na jej północny zachód. Po prostu wyjeżdżacie i po kwadransie, może dwóch, lądujecie w innym świecie.

Idstein ma około 20 tysięcy mieszkańców, cudną miejscówkę w sercu gór Taunus i historyczną tkankę, której nie powstydziłby się Kazimierz, Sandomierz czy Kraków. Wszystko naturalnie w mikro skali. I tak możecie, założywszy nogę na nogę, sączyć kawkę (zakładamy, że to już będzie epoka postpandemiczna), albo z tą kawką niespiesznym krokiem ruszyć na obchód starówki. Czyli zbiorowiska składającego się z najstarszych domów w Niemczech. I w dodatku w większości niezniszczonych w trakcie wojen, których przecież nie brakowało w tej części Europy. Kolorowa zabudowa szachulcowa otacza spacerujących z każdej strony. Szachulcowe domki tu, szachulcowe domki tam, gdzie nie mieszczą się wzdłuż ulic, tam pną uskokami, podwórza szachulców, szachulców tarasy, w pionie i w poziomie, a jak trzeba to i na ukos, jak drewniane belki tak typowe dla tego stylu.

A tu można zobaczyć, z czego tak naprawdę składał się szachulec. Drewno, glina ze słomą (lub trzciną) i wapno, którym bielono ściany na zewnątrz. W razie ewentualnego ataku zniszczeniu ulegała tylko część ściany czy domu. Szachulec. Tanio i praktycznie 😉 Uwaga: nie mylmy szachulca ze szlachetniejszym murem pruskim. Podobny pomysł (konstrukcja drewniana + wypełnienie), ale w przypadku muru pruskiego drewniane ramy wypełniano cegłami. Na zdjęciu: miks idealny?


Jak można przeczytać w przewodnikach, miejscami widać wyraźnie jak modny renesansowy styl wkradł się w proste hesyjsko-frankońskie fasady. Ale nadal wszystko jest bardzo spójne. Można by rzec idylliczne…

…gdyby nie szary i groźny cień wieży, którą widać z każdej części tego uroczego miasteczka.

Ta wieża, niespecjalnie wysoka, za to niezwykle stara (XII w.!), nazywana jest przez niektórych historyków kapsułą czasu. Smukła, grafitowa, z daleka wygląda jak warcabowa damka. Zaskakująco proporcjonalna, mury grube na 3 metry, średniowieczna solidna robota, żaden głos się nie przedrze. I dobrze, po co komu słyszeć płacz i szlochanie, a może okrzyki bólu i szaleństwa. Wieża ma też bowiem innym przydomek, nazywana jest Wieżą Czarownic lub Wieżą Wiedźm (Hexeturm). Nie, tu nigdy nie więziono żadnych wiedźm, głoszą informacje o mieście. W zasadzie nigdy nigdzie nie było żadnych wież (wyłącznie dla) czarownic. Były po prostu wieże więzienne. A że więziono tam i czarownice, to zupełnie inna sprawa. 

Bo zanim (europejski) świat zrozumiał, że nie ma żadnych czarownic, minęło trochę czasu.
I płomieni.

Zatrzymajmy się przy tej wieży. Na jej murach w roku 1996 rada miejska powiesiła tablicę. Na tablicy umieszczono niemal 40 nazwisk tych,  którzy spłonęli jako czarownice i czarownicy. Wiedźmy i wiedźmini.

Ach, Czytelniczko, zanim zamkniesz oczy, by z lubością przywołać obraz netflixowego Witchera, pozwól, że rozwieję złudzenia. W środkowej Europie w owym czasie niewielu było wiedźminów (a biorąc pod uwagę standardy społeczne, choroby i niedożywienie, jeszcze mniej wyglądało jak Henry Cavill). 90% podejrzewanych o czary, torturowanych i skazywanych stanowiły kobiety, w tym przede wszystkim te z nizin społecznych. Pewien wyjątek stanowiły kraje Północy, gdzie najwyraźniej to panom było z diabłem bardziej po drodze.  A tu, zwłaszcza w Niemczech, gdzie w skali kontynentu procesy i stosy płonęły najczęściej, ofiarami padały kobiety. Stare, młode, dzieci i dziewczęta.

W procesie olbrzymie znaczenie miał donos. A donoszono z lubością. Powodów było wiele i dziś historycy wymieniają jeden za drugim: Małe Zlodowacenie, zmiana klimatu, fatalna pogoda wpływająca na brak upraw i epidemie, wreszcie liczne wojny (toczone z powodów wymienionych w poszukiwaniu nowych ziem, bogactw, upraw, czegokolwiek, co wyrównałoby bilans strat i zysków) i społeczna potrzeba ukarania winnych. Kogoś. Kogokolwiek. Na przykład słabo wykształconych i bezbronnych. Pozbawionych praw.
Dodajmy do tego reformację – zarówno Luter, jak Kalwin wierzyli, że czarownice mogą istnieć i mogą szkodzić, a zatem zasługują na śmierć. Po prześledzeniu danych dotyczących procesów, historycy doszli do, zaiste, zaskakujących wniosków: statystycznie wśród skazanych wiedźm niezwykle dużo było kobiet odstających od ówcześnie przyjętych standardów: niezamężnych (wdowy lub samotne), samodzielnych (prowadzących gospody lub gospodarstwa), bezdzietnych (brak legalnych spadkobierców) i realizujących, w ramach dostępnych środków, własny pomysł na życie. Bardzo często to właśnie one padały ofiarą podejrzeń. I, cóż za zbieżność, drogi czytelniku spacerujący po sielskim Idstein, część ich majątku wchodziła z czasem w posiadanie oskarżyciela. Czasem sąsiada na spornym polu. Konkurenta w innej karczmie. Hulaszczego bratanka w finansowych kłopotach.  

Zamek hrabiego hrabiego Johannesa von Nassau-Idstein.
Hrabia był jednym z tych najbardziej i najżarliwiej zaangażowanych w lokalne procesy czarownic. Prześladowania zakończyły się wraz z jego śmiercią w 1677 r.


Jedną z tych, które żyły inaczej i zapłaciły za to wysoką cenę, była pastorowa Elizabeth Hoffmann, kobieta niespokojnego charakteru, której życie z pastorem (jako drugim mężem; w opisywanych czasach pani miała około siedemdziesiątki) nie układało się… hmm… harmonijnie. Prowadziła gospodę i niespecjalnie dbała o drugą połówkę. Mówili o niej: kłótliwa. Cięty język pastorowej, a może jej mało kobieca samodzielność, musiały komuś bardzo przeszkadzać.

Po oskarżeniu o czary odbyło się przesłuchanie. Oszczędzę Wam widoku i szczegółów narzędzi, które kat zademonstrował oskarżonej. Od samego patrzenia można by się przyznać do wszystkiego, w tym latania na miotłach, imprez z diabłem i odbierania mleka krowom sąsiadów. Taki był zresztą zamierzony cel tej części spektaklu.  Brak współpracy z oprawcą na tym etapie prowadził do kolejnego. A na kolejnym część przesłuchiwanych traciła zmysły albo życie. I bardzo często potwierdzała wszystko, czego chciał kat. Podawano imiona i nazwiska pomocników, sąsiadów i kolejnych podejrzanych (to tak na listę trafiała zwykle garstka mężczyzn). Pani Hoffmann też wskazała współwinnych swych domniemanych zbrodni (zostali straceni). Kiedy podczas kolejnych przesłuchań z wszystkiego się wycofała, rozkazano nasilenie tortur. W końcu, jak podają źródła, nie nadawała się do niczego. Skazaną na śmierć przez spalenie ułaskawiono dzięki wstawiennictwu męża. Pastor zeznał, że była pobożna i że chodziła do kościoła.

Ułaskawiono ją? – zakrzyknie ucieszony czytelnik – to cudownie!

Tak, cudownie.

Została ścięta.

I dopiero potem spalona.


W roku 2014 władze miejskie Idstein oficjalnie zrehabilitowały – moralnie, społecznie i etycznie – ofiary polowań na czarownice.

Chodzę sobie po malowniczej starówce. Szachulce tu, szachulce tam… Tylko to niebo jakieś takie … szarografitowe.

I ta wieża…

Tschuss!



Dodatkowo:
Każdy ma swoje zdziwienia. Ile osób, tyle interpretacji. Stoimy z Mężem przed tablicą z nazwiskami czarownic z XVII wieku. Wyjaśniam Juniorce zawiłości historii: o zmianach klimatycznych, o zamarznięciu Bałtyku, o chorobach i wojnach, o społecznych kozłach ofiarnych, o dyskryminacji i braku edukacji. A Mąż (nie odrywając oczu od tablicy):
– Skąd oni mają te dane? Takie dokładne? Imiona i nazwiska?
– Normalnie – mówię – archiwa kościelne.
– Ale po tylu wojnach? – dziwi się Mąż – To niesamowite!

No tak, w sumie niesamowite…

I jeszcze: wbrew początkowym szacunkom uważa się dzisiaj, że ilość ofiar polowań na czarownice była pierwotnie przerysowana (stracono nie 100 000 osób, a między 40-60 000; dla przypomnienia Leszno ma dzisiaj mniej więcej tylu mieszkańców), a ponadto wiele z procesów jednak nie kończyło się śmiercią (doliczono się łącznie trzech milionów osądzonych). Szczyt fali prześladowań to 100 lat: 1550-1650.

Ważne: zdjęcia są własnością (i robotą) Relokowanej i rodzinnego zespołu. Proszę ich nie publikować bez naszej zgody.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.