piątek, 03.07.2020/260 dzień życia w Niemczech
Po opublikowaniu tekstu o kronberskiej kolonii malarskiej (tutaj) zdałam sobie sprawę, że ten termin może być dzisiaj znany niewielu. Słówko kolonia, pomimo przynajmniej sześciu definicji słownikowych, wydaje się wychodzić z użycia. Już dawno przestało być kojarzone z krajem okupowanym i eksploatowanym czy wyodrębnionym osiedlem podmiejskim/wiejskim, położonym w odosobnieniu. Dzięki serialom w świadomości widzów ostała się jeszcze kolonia jako miejsce przymusowego pobytu. A jak miejsce przymusowego pobytu, to i kolonia dla dzieci ;-), czyli zorganizowany wypoczynek w ośrodku kolonijnym – taką kolonię od lat skutecznie wymazują ze słownika zmiany społeczne, dzieła zniszczenia niechybnie dokończy pandemiczna histeria.
Jakkolwiek by nie patrzeć, dla każdej z tych definicji wspólne są dwa założenia: skupisko (ludzkie) i jakaś forma jego organizacji czy wyodrębnienia. I te dwa aspekty pięknie określają również kolonie artystów, przy czym od razu napiszę, że pobyt w nich nie był karą, a wyrazem wolnej woli i chęci uczestników 😉 .
W Europie kolonijny wysyp miał miejsce mniej więcej od połowy XIX w. (czasem nieco wcześniej) i trwał do lat 20-ych kolejnego stulecia. Główna zasada tego rozwiązania polegała na tym, że w jednym miejscu, niewielkim regionie czy wiosce, w dosłownie rozumianym sąsiedztwie, gromadziło się na stałe lub czasowo, z doskoku, grono artystów. Takie skumulowanie artystycznych dusz (z różnych krajów; ten kosmopolityczny smaczek miał duże znaczenie) służyło i jako zaczyn, i jako wzmocnienie artystycznej ekspresji. Dawał o sobie znać efekt synergii – jeszcze wówczas niezdefiniowany, a istniejący w praktyce – wynik działań, rozmów, prac, dyskusji, przemyśleń i wniosków ludzi przebywających ze sobą na stałe znacznie wykraczał poza prostą sumę arytmetyczną wymienionych. I owocował powstawaniem nowych prądów, często szkół, czyli stylów charakterystycznych dla danej kolonii/regionu, i wreszcie po prostu niesamowitych dzieł. A poza tym przynosił także zaskakujące efekty uboczne, takie jak rozwój turystyki (w parze z umożliwiającym to rozwojem technologicznym) i wzmocnienie idei mecenatu (zamożne mieszczaństwo przyjeżdżające do kolonii na wystawy, arystokracja budująca wille poza miastami, zbliżająca się do i wspierająca środowiska artystyczne).
Czas życia takich kolonii to kilka do kilkudziesięciu lat (ta w Kronbergu istniała około ośmiu dekad, ostatni jej przedstawiciel zmarł w 1948 roku). 1. Wojna zmiażdżyła kolonie tak, jak zmiażdżyła stary europejski porządek świata. W powojennym rozdaniu kolonie wydawały się archaiczną pozostałością, niepasującą do modernistycznego porządku. Przetrwała zaledwie część – dzięki turystyce kulturowej i pasjonatom tworzącym lokalne galerie.
Choć moda na tak uprawianą sztukę objęła swego czasu wszystkie kontynenty, najbardziej intensywnie rozwijała się w Holandii, Francji i środkowych Niemczech, w których obok heskiego Kronbergu wymienia się jeszcze przynajmniej siedem miejscowości, w tym Schwaan i Hiddensee (1920, z udziałem fenomenalnej Käthe Kollwitz).
Na zakończenie miła informacja: idea artystycznych kolonii przetrwała do dzisiaj. Co prawda wspólne artystyczne bytowanie nie trwa już latami, a od kilku tygodni do ponad roku, ale cel jest ten sam. Artystyczny ferment pozyskiwany w pewnej izolacji od banalnej codzienności, esencja wspólnej pracy i wzajemna inspiracja.
Tschuss!
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →