kolorowe jarmarki

wtorek, 10 grudnia 2019/ 84 dzień życia w Niemczech

Jeszcze na moment o jarmarkach. A w zasadzie trochę o jarmarkach, a trochę o wpływie niemieckiej kultury na polskie miasta. Zacznę od cytatu z „Lekcji dialogu” Adama Krzemińskiego, zbioru felietonów i wywiadów wydanych w ramach serii „Polityka poleca” i znamiennym (dla mnie) „Zrozumieć Niemcy”. To wymagająca lektura dla wymagających czytelników – polecam!

Pan Krzemiński pisze tak:  „Niemcy są wciskane w przejrzyste stereotypy: dobrobyt, dyscyplina, biurokracja, siła ekonomiczna (…). Niemcy to swoista mieszanina obcości i swojskości, mentalność tutejszych ludzi nie jest nasza, a jednak nie jest nam nieznana, jeśli ktoś w Polsce ma kontakt ze środowiskiem mieszczańskim, a nie tylko szlachecko-chłopskim”.*

Czyli będzie o miastach.

Zacznę od podstaw, czyli od średniowiecza i od lokacji miast na prawie niemieckim. To dobry przykład. Miasta lokowane na prawie polskim swą strukturą bardziej przypominały wsie, choć ich funkcja mogła mieć już charakter handlowo-usługowy. Lokacja po niemiecku wprowadzała ustrukturyzowaną rozpoznawalną do dziś tkankę miejską: ratusz na placu targowym z sukiennicami, obudowanym domostwami i otoczonym obwarowaniem. Z każdego rogu rynku wychodzą po dwie prostopadłe do siebie ulice, w wielkich miastach (Poznań, Wrocław) dodatkowe ulice odbiegają jeszcze z boków rynku. Wszystkie przecinają się pod kątem prostym, niektóre zamykają wieże lub baszty. W ten sposób powierzchnia miasta zostaje podzielona na prostokątne działki. Te przy rynku są do niego zwrócone krótszym bokiem.

Za konceptem urbanistycznym do polskich miast wchodzi zapożyczone nazewnictwo. Ratusz to nic innego, tylko niemiecki Rat – haus, czyli dom rady. W ratuszu zasiada burmistrz, czyli Burg – miasto i Maister – mistrz (w rozumieniu najwyższego stopniem). Lokalny pręgierz, czyli słup, przy którym publicznie wymierzano karę, to po niemiecku Pranger. Każdy kram na rynku  to pierwotnie niemiecki Krämer – budka do sprzedaży, towar i handel, choć tu język spłatał figla – pierwotnie niemiecki przyjął to słówko z południowo-słowiańskiego chramu (chram – buda).  I wreszcie jarmark, który przyjął się w polszczyźnie i używany jest zamiennie z naszym targiem, też jest pochodzenia niemieckiego i w oryginale składał się z dwóch słów: Jahr – rok oraz Markt– targ (targ coroczny).

I uwaga zupełnie na marginesie: nawet te miasta, budowane z taką dyscypliną, finalnie uliczki miały małe i ciasne (o higienie nie dzisiaj), zacienione kilkupiętrowymi domami, o kształcie wymuszonym wąskimi paskami gruntu u podstaw. Tymczasem, w niemal tysiąc lat później, to właśnie te starsze części miejskich założeń stają się największą atrakcją turystyczną i najprzyjemniejszym punktem spotkań towarzyskich. Urbaniści i socjolodzy pochylili się nad tym zjawiskiem i nazwali go efektem miasta w ludzkiej skali, tzn. (w wielkim skrócie) dostosowanego do sposobu, w jaki pracuje ludzki mózg i oko. Uliczki średniowiecznych miast szerokie na wyciągnięcie ramion wędrowca, place z podcieniami, gdzie można obserwować innych samemu nie będąc widzianym, rynek, który można objąć jednym spojrzeniem – wszystko to sprawia, że czujemy się w tych miejscach bezpiecznie i komfortowo. O fenomenie miasta w człowieczym wymiarze bardzo ciekawie pisze Jan Gehl, duński guru współczesnych urbanistów, w swoim „Życiu między budynkami”.** Polecam!

Tschuss!


* Zob.: A. Krzemiński, Lekcje dialogu. Mowy eseje, wykłady…, Wrocław 2010, s. 62.

** Por.: J. Gehl, Życie między budynkami. Użytkowanie przestrzeni publicznych, Wydawnictwo RAM.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.