die Rechnung

czwartek, 12 grudnia 2019/ 86 dzień życia w Niemczech

Przynajmniej od trzech ostatnich zajęć niemieckiego Pułkownikowa jest słodka jak miód. Dosłownie jakby nie ona. Obcy przybyli i uprowadzili prawdziwą Pułkownikową, a przy nauczycielskim stole usadzili jakąś łudząco podobną do niej, ale sympatyczną babkę. Śmieje się, rusza po sali, prawie opowiada dowcipy (kto nie wie, jaka jest zwykle Pułkownikowa, niech przeczyta ten tekst.

Grudzień jest intensywny, sporo pracy, nie od razu spostrzegam przemianę. A jak spostrzegam, to najpierw mi miło, bardzo miło, święta naiwności, by dopiero z czasem zrozumieć, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o…
… pieniądze.
Czyli w tym przypadku o kontynuację kursu.

Jak mogłam zapomnieć! Przecież już za chwileczkę, już za momencik, zakończymy poziom B1+ i nadejdzie czas na Entscheidung treffen, podjęcie decyzji, czy chcemy dalej płacić  uczyć się w tej szkole. Nie będzie uczniów, nie będzie nauczycieli, Pułkownikowa zna to równanie równie dobrze jak wszyscy, popyt, podaż, jej das Gehalt, wynagrodzenie, bez wątpienia jest uzależnione od ilości szkolonych klas. Przyglądam się, ile energii wkłada w rozdawanie formularzy i deklaracji o wyborze nowych godzin i grup. I właśnie wtedy dopada mnie mrożące krew w żyłach, że przecież

ja 
jeszcze
nie 
zapłaciłam
za 
aktualny
kurs
!!!

Ćwiczę oddechy i wbijam nogi w podłogę, by opanować atak paniki.

To nie tak, że nie chciałam. Bardzo chciałam. Nawet pisałam w tej sprawie do pani A., szefowej sekretariatu, że jak mam zapłacić. A rzeczona A. na to, że Ruhe, spokojnie, dostanę rachunek. Mijały tygodnie, a rachunek nie nadchodził. Uczciwy ze mnie człowiek, na jednych z kolejnych zajęć podpytałam koleżankę, czy ona już dostała kwit. Luz – powiedziała – nikt jeszcze nic nie dostał. I nikt nie zapłacił. Nie martw się. Dostaniesz.

No to się nie martwiłam. Trochę się tylko dziwiłam, że tyle to trwa, ale prawdę mówiąc, w tym pięknym regionie Europy biurokracja ma swoje długie i bogate tradycje. Alles ist möglich. Wszystko jest możliwe. Wreszcie się nawet zniecierpliwiłam. Pochodzę z kraju, gdzie dopilnowanie, by faktura dotarła do klienta i została zapłacona, leży po stronie sprzedawcy.  No, ileż ja się mam dopraszać o zaszczyt otrzymania numeru konta, na który mogę przelać swoje ciężko zapracowane pieniądze? Odpuściłam. Jak się ktoś nie doliczy, to mnie znajdzie. Trudno. Chciałam być uprzejma, nie wyszło.

Na przerwie idę z moimi kumplami z Syrii i Turcji na napój do jedynego w szkole kawomatu. Mówimy napój, a nie kawa, czekolada lub pomidorowa, by nie wprowadzać nikogo w konfuzję. Siedemdziesiąt lokalnych groszy i dostaję plastykowy kubeczek wypełniony spienioną chemią. Mniam!

Pytam chłopaków, czy oni już zapłacili. Soner z Turcji jest dwa razy taki jak ja, kreuz und quer, wzdłuż i wszerz, spacerujemy sobie tym korytarzem jak Goliat z Dawidem, obok Umut zanurzony w komórce. Soner obrzuca mnie czujnym spojrzeniem czarnych oczu z wysokości swoich dwóch metrów:
– No jasne. Dostałem rachunek już jakiś czas temu.
Pada kwota.
– To dobra cena za semestr. Najlepsza.
O, bez wątpienia. Soner, człowiek IT, skanuje rynek i szybko wyłapuje kluczowe informacje, po czym umieszcza je w swoim softwarze mózgu, gdzie pozostają zarchiwizowane na zawsze, awsze, awsze.
Wygląda na to, że intuicyjnie i z lenistwa (najbliższe zajęcia w okolicy) wybrałam najkorzystniejszą opcję.  Farciara.
– A ty nie dostałaś rachunku?
Tłumaczę chłopakom jak było. Że pisałam. Pytałam. Błagałam. I że nic.
Wtrąca się Umut:
– A dzwoniłaś?
Śmiech Sonera grzmi w korytarzu:
– Umut! Dzwonić? W tym kraju?
Święta prawda. Na telefon w sekretariacie trzeba się umówić. A że sekretariat działa dwie godziny dwa dni w tygodniu szanse na termin są jak wygrana w totka. Powiedzmy, że niewielkie.
Soner Goliat uprzejmie się do mnie nachyla (czyt.: zgina w pół):
– Wiesz, Karolina, jak ja lubię z tobą rozmawiać. Jesteś jedyną osobą w tej grupie, z którą mogę mówić po angielsku.
– Aj, Soner, dzięki, ale to, rozumiem,  z powodu mojego koszmarnego niemieckiego?
– Nie – Turek huczy tubalnie na całą szkołę – ponieważ twój angielski jest taki dobry. Ale wiesz, na twoim miejscu jeszcze raz bym napisał do sekretariatu. Żeby potem nie obrócili tego przeciwko tobie.

Koniec przerwy. Wracamy sobie do klasy, gdzie czeka na nas promienna (sic!) Pułkownikowa. Siadam przy stole, ale myślami jestem przy mailu do sekretariatu. W wielu kwestiach pragmatyzm kolegi mnie albo razi, albo budzi niesmak. Ale nie sposób odmówić mu zdrowego rozsądku i umiejętności wyciągania trafnych wniosków. Postanawiam napisać jeszcze jednego maila z prośbą o rachunek.


Jednym z efektów kursu jest to, że maila do sekretariatu piszę w trzy minuty i bez zaglądania do słownika. Czyli jednak jakieś rezultaty są.
(taka ciekawostka: do sekretariatu od zawsze i wszyscy piszą po niemiecku, bo niby jak mamy pisać do sekretariatu szkoły, która uczy dorosłych właśnie tego języka, często od podstaw – chyba nie myśleliście, że po polsku albo po angielsku?)

Piszę, że rachunku nie mam i że się martwię, bo przecież miał być. Ja tu chcę robić Kurs B2, piszę, a tymczasem wygląda na to, że nie zapłaciłam jeszcze za B1+. Co robić?

Równo dobę później dostaję odpowiedź. Nie, nie od pani z sekretariatu. Z sekretariatem było miło, jak się dowiadywałam, czy mogę zapisać się na kurs. Ach, wtedy w mailach byłam Liebe Frau Filipiak i późną jesienią dostawałam obrazki z pomarańczowymi dyniami na fioletowym wrzosowisku.  Kiedy już ze zwierzyny niezwykle pożądanej, a przecież jakże płochliwej (potencjalny płatnik kursant) zmieniłam status w uczestnika z podpisaną umową, romans się skończył. 

A zatem pani z sekretariatu nie odpisała nawet, że jak miło, Frau Filipiak, że pani czuwa nad płatnościami. No rzeczywiście, to musi być jakieś przeoczenie z naszej strony. Może nawet: przepraszamy za zamieszanie albo pani dyskomfort. Nie, nic z tych rzeczy.  Odpowiedział dział księgowy. Mniej więcej tak:

Szanowna Pani,
pani A. przesłała mi email od Pani.
Przesłaliśmy Pani rachunek z datą 17.09.2019, ale widocznym jest, że nie dotarł on do Pani.
Byłoby lepiej, gdyby nam to Pani zgłosiła nieco wcześniej. 
Przesyłam ten rachunek raz jeszcze, z na nowo rozpisanymi ratami.
Proszę o terminowe opłacenie każdej zgodnie z podanymi datami itd., itp.

Z poważaniem,
Frau X.

Przecieram oczęta ze zdumienia. Byłoby lepiej, gdyby nam to Pani zgłosiła nieco wcześniej ???
Soner miał rację.  Jeszcze parę dni i wyszłoby, że to wszystko moja wina.

Moja jak nic, że rachunek nie dotarł. Że na konto szkoły nie wpłynęły moje pieniądze. Że pani z kasy nie sprawdziła sald. Słupek w lewo, słupek w prawo, upps, coś się nie zgadza? Unmöglich, niemożliwe? Może trzeba by napisać jakiegoś maila? Albo zadzwonić? Może jeszcze na ten nie niemiecki numer podany w kwestionariuszu? No ale jak tu dzwonić na taki numer? Tam, w kosmosie, satelity łączą się i mnożą, roboty dokonują operacji na otwartym sercu, malutkie drony zapylają kwiaty zamiast pszczół, a w Niemczech nie zadzwonią do mnie z żadnej szkoły, jeśli nie podałam niemieckiego prefiksu do komórki. Więc, naprawdę, sami rozumiecie, byłoby znacząco lepiej, gdybym zgłosiła wcześniej.

Nawet sobie nie wyobrażacie, jak tu jest czasem bardzo zabawnie.
Ekonomiczne mocarstwo.
Technologiczny gigant.

Tschuss!

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.