Podlasie. Inny stan umysłu

środa, 22.07.2020

W dziejach mojej rodziny historia zatoczyła koło. W wyniku tego wirowania jedno z wnucząt mojej babci urodzonej na Podlasiu (w tym samym roku co Jan Paweł II, pokolenie Kolumbów), po latach intensywnej korpopracy spełniło swoje życiowe marzenie i całkiem niedawno współkupiło uroczy pensjonat niedaleko Narwi (czyli też na Podlasiu). Miejsce jest przecudnej urody, otoczone głęboką zielenią puszczy, z łąką aż po horyzont. Po łące – w zależności od pory roku i indywidualnych znanych tylko sobie upodobań – spacerują bociany i/lub żubry (o żubrze przeczytasz tu). Razem z innymi agrolubnymi turystami, którzy płacą niemało za podziwianie malarskiego pejzażu na drewnianej gościnnej werandzie, można (pijąc doskonałą kawę) przyglądać się podlaskim obłokom na lazurowym niebie. A jak kogo zmęczy ten niebiański widok, może ruszyć szlakiem starych cerkwi, z których część ma właśnie kolor tego nieba.

To już kolejny raz, kiedy pojechałam po ten widok i pokonując tysiące zachodnich kilometrów przesunęłam się z jednej strony Europy na drugą. Z każdym kilometrem za plecami, z każdą godziną jazdy zanurzałam się głębiej i głębiej w żółte pola obramowane niebieską kreską horyzontu i szmaragdową gęstwę drzew. Stacji benzynowych zrobiło się nagle mniej. Za to ilość lokalnych sklepików wzrosła. A potem były już tylko drzewa i krzewy, Narewka plącząca się między kolorowymi łąkami, mosty i mosteczki pozbawione św. Jana Nepomucena (kto jest odpowiedzialny za przeciwpowodziowe czuwanie w prawosławiu??) i wysokie lampy z osamotnionymi boćkami, które po wykonanej robocie wyrzucono z gniazd zajętych przez rosnące młode i bocianie matki polki.

Polski bocian. Jak nie kochać??

Im dalej w tę zieleń, tym więcej spokoju. Powietrze ma oszałamiającą świeżość i smak, i pewnie czekające na odkrycie lokalne feromony szczęścia. Czas zwolnił na wysokości Bugu, im bliżej Narwi, tym mniejsze znaczenie mają minuty. Być może po tej stronie rzeki zegary powinny mieć  wyłącznie wskazówkę godzinową, jak w późnym średniowieczu. Chabry prostują łodygi na skraju drogi, nie wolno ich zrywać, tłumaczę Juniorce, bo nie doniesiesz do domu, a już umrą. Potrzebują swojej polnej wolności i wiatru do życia, nie dla nich więzienie wazonów. Maków już brak, za to morele sypią się na drogi i układają w miękkie pomarańczowe hałdy.

Mój wzrok przyzwyczajony do miejskich kątów prostych i bezwzględnych krawędzi budynków, tutaj ślizga się po kakofonicznej krzywej zagajników. Przymykam powieki, słońce wyskakuje zza chmur, jego promienie układają się na trawie i na moich policzkach. Chwilo trwaj, jesteś taka piękna.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.