19.02.2022
Wszystko się wszystkim pomyliło i świat stanął na głowie. W połowie lutego tuż przed walentynkami w Hesji zapanowała kwietniowa pogoda. Ostre słońce na bezchmurnym niebie w kolorze kobaltu, temperatura ponad 10 stopni, Eunice dopiero wykluwała się w jakimś atmosferycznym grajdole nad Atlantykiem. Wyciągnęłam z szafy prawie wiosenny beżowy trencz i siebie sprzed biurka. I Męża.
– Jedziemy na spacer.
– A dokąd? – zapytał Mąż, całkiem przytomnie, bo doprawdy po dwuletnim objeżdżaniu heskich zakamarków niewiele zostało na liście.
– Do Biebrich.
Biebrich to jedno z miejsc, które wynalazłam niemal po samym przyjeździe i do którego nigdy nie dotarłam. W internetach błyskało w oczy łososiową fasadą barokowego zamku i kusiło promenadą nad samiutkim Renem. Czyli znowu Ren, najpiękniejsza rzeka mojego pobytu w Niemczech.
A jak wiadomo, każda okazja, żeby nad Ren, jest dobra.
Czyli Ren. I Biebrich.
Dzisiaj Biebrich to najliczniejsza dzielnica Wiesbaden i jedna z bardziej reprezentacyjnych. Znane od starożytności, w trzynastym stuleciu Biebrich trafia w ręce książąt Nassau i pozostaje w nich aż do XX wieku. To oni postawili imponujący barokowy zamek nad brzegiem Renu. I tuż za zamkiem poprowadzili ogród francuski, typowy dla XVIII wieku, na osi północ-południe, symetrycznie i ze zgeometryzowanymi alejkami, a następnie zmienili go w romantyczny, nastrojowy park angielski. Parki angielskie, nazywane też krajobrazowymi, charakterystyczne dla pierwszej połowy XIX wieku, to zabawa w udawanie natury. Sprowadzano do takich założeń egzotyczne drzewa i krzewy, a potem z wielkim trudem dbano o ich przetrwanie w klimacie zwykle znacząco chłodniejszym od ojczystego danej rośliny. Aby taki park utrzymać, zatrudniano wysokiej klasy specjalistów. Jednym z nich był zaangażowany w Biebrich Friedrich Ludwig von Sckell, pochodzący z rodziny ogrodników i malarzy, wykształcony i z odpowiednią praktyką, zdobytą zarówno na Wyspach, jak i na kontynencie. Jego parki krajobrazowe do dzisiaj stanowią swoisty benchmark, a autorskie metody i rozwiązania Sckella nadal znajdują zastosowanie w wielu współczesnych parkach Niemiec.
Wzorcowy park angielski miał budować atmosferę romantycznej samotności i refleksji, że czas płynie nieubłaganie i nic mu się nie oprze. Takim stanom służyły fragmenty, jak to dzisiaj byśmy powiedzieli, małej architektury. Małej jak małej, czyli tam ruinka, tu mostek, pod nim strumień szepczący o nieszczęśliwej miłości, albo niewielki zameczek. Ten w Biebrich postawiono tak, by wykorzystać autentyczne ruiny jednego z pierwszych budynków, które rodzina Nassau postawiła w okolicy.
Prosperita Biebrich skończyła się z pierwszą wojną światową. To wtedy złamane nędzą i bezrobociem miasteczko połączyło się z zamożnym uzdrowiskiem Wiesbaden. Tuż przed drugą wojną jedna z arystokratek Nassau odsprzedała zamek państwu pruskiemu. Czas wielkiego światowego konfliktu zrujnował kompleks, a po jego zakończeniu jakoś nikt się nie spieszył do kosztownego remontu. Wreszcie zainterweniowały boczne luksemburskie i holenderskie koronowane gałęzie rodu: Jak to, taki piękny macie nasz zamek i stoi jak ruina? Nie wstyd wam?
Wstyd, wstyd, pokiwali głowami hescy ministrowie i wydali wiele lokalnych monet (jeszcze w markach!) na przywrócenie barokowej perełce dawnego blasku. A jak już ten blask przywrócili, to od razu zrobili w reprezentacyjnych wnętrzach oficjalne miejsce spotkań landowych przywódców w stylu glamour. Sale robią wrażenie, marmury błyszczą, złocenia lśnią, a przez liczne okna typowej dla epoki przeszklonej oranżerii wpadają promienie słońca odbite w wartkim nurcie Renu.
Jest pięknie.
Idziemy sobie z Mężem przez angielski park krajobrazowy, mijamy wiekowe drzewa i maluteńkie krokusy porozrzucane w trawie, i dziesiątki innych spacerowiczów, którzy jak my, zerwali się ze smyczy niemieckiego 2G+ i wdychają teraz zapach jeszcze zimnej i wilgotnej wczesnowiosennej ziemi.
– Jeśli omikron jest tak zaraźliwy jak mówią – szepczę do Męża – To już jest nasz.
Nasz, wciągnięty razem z tym oszałamiającym słońcem i kawą na wynos zdobytą w jedynej otwartej przy zamku restauracji, pełnej ludzi, psów i dzieci. W restauracji wszyscy byli w maskach, w parku wszyscy są bez masek. Może rzeczywiście czas już, jak w Szwajcarii, nauczyć się normalnie żyć z covidem.
Wysoko w koronach potężnych platanów z dziwnym odgłosem przelatują spore ptaki. Dziwi mnie i ten dźwięk, i nienaturalnie długie ptasie ogony, ale jestem tak oszołomiona tym słońcem i powietrzem, że parkuję moje ogonowe zdziwienie z tyłu głowy i spacerujemy sobie dalej.
Pan przed nami zatrzymuje się raptownie i wyciąga wielki aparat foto. Ma niechlujną brodę i kalosze, i nie wygląda na osobę jakoś specjalnie wysportowaną. Wypisz wymaluj Rumcajs. Brodacz zastyga z aparatem przy twarzy, a ja wyznaczam wzrokiem prostą od obiektywu do celu. Bingo! Rumcajsowym celem jest, no nie wierzę i przecieram oczy. Otóż, no tak, nie da się tego inaczej ująć. Tym celem, panie i panowie, jest: papuga.
Zielona papuga na ruinach heskiego średniowiecznego zamku.
Sprawdzam, czy w mojej kawie nie ma rumu i mrugam powiekami. Papuga nie jest sama. Rumcajs robi cztery kroki w bok i ponownie przykłada aparat do oka. Kolejny ptak to też papuga. Zatrzymuję się i ja i zadzieram głowę do góry. Na tle błękitu znajomy długi, ostro zakończony ogon. Papuga.
Papuga?
Papuga w Biebrich, zachodnie Niemcy, Europa????
A tak. Właśnie tak. Papuga.
A dokładniej papugi.
A jeszcze dokładniej – całe mnóstwo papug z gatunku aleksandretta. Piękne i duże. Jasnozielone. Dynamiczne i piekielnie inteligentne. Szybko się uczą i bardzo szybko przystosowują. Potrafią też być bardzo agresywne. I – podobnie jak lokalne dudki, szpaki i kowaliki – potrzebują miejsca do gniazdowania. Czyli dziupli. Wielu dziupli, bo papug jest w Wiesbaden około trzech tysięcy. Żarty się skończyły, a już na pewno skończyły się dla dudków i dzięciołów. Dla szpaków zresztą też. Bo – jak twierdzą ornitolodzy – taka duża i hiperinteligentna asymilująca się papuga jest dla autochtonów jak predator. Krew się leje. Dziuple bierzemy, jeńców nie.
Więc ten cudny park pełen egzotycznych drzew, a przez to dokładnie takich smakowitych nasionek i owoców, jakimi zwykle żywią się papugi w swoich rodzimych krajach, jest rajem tylko dla wybranych. Dla tych z większym dziobem, większym mózgiem i dłuższym ogonem.
– Ach – świergoczą teraz do siebie urażeni lokalsi – Ostatnio to Biebrich to ale zeszło na psy papugi…
Tschüss!
Ilustracja muzyczna do tej Opowieści, to oczywiście nieśmiertelne Niemenowe „Pod papugami” 😊 : https://www.youtube.com/watch?v=ePwwMgrPMW8&ab_channel=PolskieNagrania
Genialne.
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →