piątek, 26.06.2020/253 dzień życia w Niemczech
Czas płynie, troszkę się już w tych Niemczech rozkokosiłam, powolutku myślę o tym, by to, co było miłą codziennością w Polsce, towarzyszyło mi i nad Menem. I tak powróciły pomysły, by znaleźć dla siebie jogowe miejsce i uzupełnić to, co wyprawiam na macie w domu, o dodatkowe wsparcie na zewnątrz. A może, może nawet o nauczyciela, przewodnika duchowego i przyjaciela w mej jogowej podróży? Byłoby to co najmniej dziwne, myślę sobie, gdyby mój jogowy przewodnik rozmawiał ze mną akurat po niemiecku, ale nie takie rzeczy już w życiu widziałam, trudno, dam radę.
I tak zaczęłam swe jogowe niemieckie poszukiwania.
Jak tu mawiają, leichter gesagt als getun, łatwiej powiedzieć niż zrobić, w mojej podfrankfurckiej wiosce wybór okazał się niewielki. Tak już mam, że staram się szukać w sąsiedztwie, nie dla mnie wielkomiejskie korki, szkoda mi życia na dojazdy. I jeszcze, niby drobiazg, a znaczący, wykluczyłam duże kluby i fitnesownie, w których, owszem, joga jest, ale pozbawiona elementu duchowego. A ten ma dla mnie znaczenie.
I w ten sposób wpadłam na utrzymaną w stylu zen, wielce obiecującą stronkę kameralnych grup jogowych prowadzonych przez Frau Ruhe. Na białej przestrzeni internetowych zakładek przystępnie wyjaśniała założenia ćwiczeń i efekty. Można nawet powiedzieć, dość minimalistycznie. Tak minimalistycznie, że bez odwoływania się do pokończonych szkół, certyfikatów, nauczycieli z dalekich Indii i wygibasów na Balearach. Troszkę mnie ten brak ukłuł, dwa razy sprawdziłam, czy przypadkiem w stopce nie kryje się dodatkowa informacja, ale nie. Kameralnie, kobieco, po sąsiedzku. Czego chcieć więcej. Nie kombinuj, powiedziałam samej sobie. Po stylistyce stron zwizualizowałam swoje asany w równie spokojnej bieli wyciszonej i klimatycznej sali.
Na spotkanie z przyszłą duchową przewodniczką umówiłam się mailowo. Jeszcze tylko parę pytań odnośnie ilości pań ćwiczących i wielkości sali (widomo koronawirusa nadal krąży). Będą nas tylko dwie ćwiczące i Frau Ruhe. I 16m2. Arytmetyka prosta jak drut, nietrudno obliczyć, że to trochę mało. Jestem jednak zdeterminowana. Zobaczę, jak to wygląda i najwyżej wyjdę, decyduję. Celu, zmierzam w twoim kierunku. Nareszcie!
W umówionym dniu chwytam matę i wodę i lecę podekscytowana na spotkanie. Adres obiecuje dzielnicę niewielkich domów w pobliżu lasu. Dzień jest świetlisty. Zupełnie jak moje oczekiwania.
W szeregu większych i mniejszych budynków, w tym takich mniej i bardzie zadbanych, dom joginki okazuje się i mniejszy, i mniej zadbany. Drewniana podniszczona furtka otwiera się skrzypiąc i prowadzi na niewielkie podwórko wyłożone starym i nierównym chodnikiem. Hmm, mruczę pod nosem, bo konfrontacja oczekiwań z rzeczywistością jest równie jaskrawa jak ostre słońce na zewnątrz. Dzwonię do drzwi, ale nikt nie otwiera. Może przez ten świdrujący dźwięk wiertarki z domu remontowanego naprzeciwko. Wracam do furtki, tam przecież też widziałam dzwonek. Naciskam przycisk. W przeszklonych drzwiach pojawia się starsza pani. Siwe włosy gładko zaczesane do tyłu, wielkie niebieskie okulary, znoszone szarawary i kapcie.
– Frau Ruhe? – pytam.
Moje dotychczasowe nauczycielki nosiły obcisłe legginsy na szczupłych wysportowanych ciałach. Każda z nich mogłaby być córką lub wnuczką pani, która z uśmiechem w oczach otwiera przede mną drzwi:
– Frau Filipiak?
Przytakuję, tak, tak, Frau Filipiak to ja (do dziś strasznie mnie ta Frau Filipiak śmieszy, co począć).
Ledwo przekraczam próg domu, uderza mnie zapach gotowanej zupy i woń charakterystyczna dla starych murów. Nie ma w tym oczywiście nic złego, poza sytuacją, w której przychodzę na zajęcia, za które płacę. Na parterze zdejmuję buty i już w skarpetkach wędruję na piętro. Z każdym wydeptanym stopniem maleje moja wiara w białą przestronną salę zen, która czeka na mnie powyżej.
Jak mówią, niczego nie oczekuj, wszystkiego się spodziewaj. Przywołuję tę maksymę wraz z głębokim oddechem na widok malutkiego pokoju do ćwiczeń. Oddechy ważna rzecz. I bardzo przydatna. Jak teraz. Ta sala miałaby 16 m2 razem z widokiem z okna. Tapeta jest vintage i była taka od urodzenia. Żółty rzucik smaga mnie po oczach tak jak zapach tego domu po nosie. Jeszcze dziesięć lat temu uciekłabym z krzykiem. Dziś jestem dumna z własnej wypracowanej otwartości. W końcu mam, co chciałam. Abenteuer, przygoda. Kto wie, co w tym koszmarnie żółtym pomieszczeniu przyniesie mi los. Może Frau Ruhe to jednak mój życiowy przewodnik. Moje przeznaczenie.
Zamykam oczy i kładę się na macie. Relaksacja. OK, trochę to dziwne, bo relaksację zwykle robię po ćwiczeniach, ale nie ja tu jestem gospodarzem. Po piętnastu oddechach nadal czuję ten drażniący zapach zupy. Może po stu piętnastu będzie lepiej.
Savasana trwa wieczność. Kiedy dobiega końca, zrywam się do właściwej praktyki. Frau Ruhe z wielkim spokojem proponuje kolejne asany, nie zdejmuje przy tym spranych skarpetek, choć znawcy mówią- jak joga, to najlepiej na boso. Różni się to wszystko od moich wcześniejszych doświadczeń. Myślę: spokojnie, każdy nauczyciel wniósł w moje życie coś innego. I jeszcze przypominam sobie, że na stronach nie było słowa o jogowych kwalifikacjach Frau Ruhe. No trudno, to kolejna myśl, trafiłam na niemiecką hochsztaplerkę. Jakoś to zniosę. Trochę już o jodze wiem, krzywdy sobie nie zrobię.
I wtedy, właśnie wtedy, Frau Ruhe robi salamba sarvangasana, czyli po naszemu świecę. Chwila skupienia i już, jej niemłode ciało z gracją i bez najmniejszego wysiłku wchodzi w tę niełatwą pozycję. I zastyga. Odrywam od niej oczy, zbieram szczękę z podłogi i ruszam w jej ślady. No, u mnie to nie jest ani z gracją, ani bez wysiłku, ale efekt zostaje osiągnięty. Chwieję się w tej świecy jak nie przymierzając płomień na wietrze, ale trwam.
– Ach – mówi na to Frau Ruhe lekkim głosem, ledwo ją widzę, świat stanął na głowie, dosłownie i w przenośni – Frau Filipiak, musi pani teraz rozluźnić ramiona, i jeszcze podeprzeć się o, tutaj. To pomaga.
– Ach – odpowiadam nauczycielce z trudem i spomiędzy zaciśniętych zębów – jeśli cokolwiek enstpann, zrelaksuję, to runę ze złamanym kręgosłupem (na jej podłogę z dębowych klepek z lat 60-ych minionego wieku, o tym już nie mówię).
Frau Ruhe dalej ma w sobie niezmącony spokój. Z tym spokojem przechodzi do kolejnej pozycji. I kolejnej. Mniej więcej po godzinie z taką samą lekkością jak na początku zajęć śmiga do virabhadrasany, Wojownika nr 3 (to taka wyrafinowana strzałka, której utrzymanie wraz z pogłębionym oddechem przynosi naturalnie mnóstwo korzyści, ale kosztuje sporo energii). Robię, a raczej próbuję powtórzyć asanę z taką samą zwinnością motyla. Mój motyl ma połamane skrzydełka i ledwo skacze, jego Wojownik chwieje się na mojej nodze jak chorągiewka na wietrze.
Przyjaźnie uśmiechnięte oczy Frau Ruhe obserwują jak Frau Filipiak usiłuje utrzymać swojego Wojownika w (wymaganej) formie:
– Koncentracja, Frau Filipiak, koncentracja ma znaczenie. Und die Beobachtung. Obserwacja.
Kiedy układa się do zamykającej savasany, ja leżę już na mojej macie jak długa. Żółte szlaczki ścian wirują mi przed oczami. Z nadzieją, że rzeczywiście każdy oddech tonizuje moje ciało, wciągam do płuc zapach zupy z hałasem wiertarki zza okna. Półtorej godziny minęło zanim zdążyłam się zorientować. Nadal czuję ten stary dom każdym zmysłem, ale jakoś mniej mi to przeszkadza. Żegnam się z Frau Ruhe i obserwuję efekty. Oddech mam pogłębiony (jak zawsze po jodze). I w całym ciele lekkość. Drewniana furtka stuka przyjaźnie na pożegnanie. Bis bald, do zobaczenia wkrótce, wysyła wiadomość furtkowym morsem. Na dworze światło i powietrze, we mnie światło i powietrze.
– Mal sehen, moja droga, mal sehen* – odpowiadam furtce i ruszam do domu.
Tschuss!
*mal sehen – zobaczymy.
Więcej o codziennym życiu w Niemczech pisałam na przykład tu i tu. Miłej lektury!
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →
I jak – będzie „naechste Mal”? Sama na niemiecką jogę wybrałam się po roku bytności w DE. Niby mam pod nosem cały jogiczny Berlin ale zdecydowałam się na mniejszą szkołę i jestem bardzo zadowolona.
Sama nie wiem… Od tej wizyty minęło trochę czasu, mam więcej dystansu i chyba będę szukać dalej. Jednak wolałabym ćwiczyć w innej scenerii. A może ktoś z Pani małej berlińskiej szkoły mógłby polecić coś podobnego w okolicach Frankfurtu? Byłabym ogromnie wdzięczna za taką podpowiedź. Pozdrawiam ciepło!