Giovanni

czwartek, 08.10.2020

W Hesji trwają Herbstferien, jesienne ferie. Zjechaliśmy więc do Poznania na krótkie wakacje. Kręcę się po mieście. Pachnie jesienią, żołędziami, kasztanami, deszczem i ziemią, kolorowe liście wirują w powietrzu. Moja ukochana pora roku. I tak wpadłam na Giovanniego, przybysza z Włoch, który przecież jest klasycznym przykładem imigranta. Moje roczne doświadczenie w Niemczech jest bez porównania z jego stażem w Polsce ;-). Sami popatrzcie. Zapraszam.  

Giovanni Battisto di Quadro w Poznaniu

Giovanni przyjechał do Wielkopolski znad pięknego (nawet dzisiaj) jeziora Como. No, prawie znad Como, bo wcześniej trochę czasu zabawił na Śląsku. Niestety, żadne portrety się nie zachowały (a szkoda). Jedyna podobizna wskazuje, że był średniego wzrostu i szczupły (czyli ciacho 😉 ). Modnie odziany, wąski krój rajtuz, charakterystyczny biret i peleryna (czyli ciacho z gustem, tak, rajtuzy dla panów były wówczas trendy; uwaga! nie były elastyczne, co wynikało z braku odpowiedniej technologii produkcji: maszyn i sztucznych włókien. Na te Europa czekała jeszcze czterysta lat). Podobiznę wykuto w kamieniu i umieszczono na wysokości pierwszego piętra kamienicy, w której miał kiedyś mieszkać. A w zasadzie na kopii tej kamienicy, bo oryginał nie przetrwał licznych historycznych zawieruch, które przetoczyły się przez Rzeczpospolitą wszystkich możliwych narodów. 

Rodzinne strony di Quadro, czyli malownicze jezioro Como na styku Włoch i Szwajcarii. To piękno jest dosłownie nieco ponad godzinę drogi pociągiem z Mediolanu. Polecam 😉 .


Jak wiadomo, rzeźby umieszczane na zewnątrz budynków, powyżej linii wzroku, nie mają dopracowanych rysów twarzy. Liczy się raczej charakterystyczny gest lub atrybut. To one umożliwiają obserwatorowi rozpoznanie postaci. To dlatego nie poznamy detali fizis Giovanniego. Za to od razu zorientujemy się, że był architektem. Trzyma w dłoniach szkicownik, oparł go o udo, za chwilę naniesie na kamienne karty znaczące liczby lub linie. Stopę oparł o piędź stalowej ziemi, tuż obok kopii ratusza. Renesansowe loki opadają mu na ramiona. Jest taki skupiony… Zapewne jeszcze nie wie, że artysta uchwycił go w momencie największej chwały. Że jego drogi strój i poważna mina – wszystko zniknie, za to on sam, budując domy, stawił sobie pomnik z kamienia, i to niejeden, a każdy niemal trwalszy niż ze spiżu.

Wikipedia:
Giovanni Battista di Quadro urodził się na pograniczu włosko-szwajcarskim w 1510 roku. Pochodził prawdopodobnie z Ponte Tresa koło Lugano. Był jednym z najwybitniejszych tesyńskich architektów renesansu z okolic Como w Europie. 

W chłodny marcowy dzień Anno Domini 1550 Giovanni podpisał z radą miasta Poznania kontrakt na przebudowę ratusza. Nie był już najmłodszy – ani on, ani przebudowywany ratusz. Być może tak właśnie o tym myślał, biorąc do ręki pióro i składając na kontrakcie swój podpis. 19 łokci wzdłuż…   17 łokci wszerz…  Zrobi się. Będzie pan zadowolony.

Rzeczywiście, w ciągu kilku lat Giovanni wypracuje ratusz, o jakim zawsze marzyli poznańscy rajcy. Podniesie go optycznie, wywinduje wieżami w górę, rozbuduje i otuli loggią. Nada sznyt renesansowej perły północnej Europy.

Włoska robota (z dodatkami z kolejnych stuleci).

Pewnie wtedy też na jego drodze pojawia się Basia Sztametówna. 
Czy wypatrzyła go szarymi oczami na placu budowy? A może niewinnie spuściła firankę czarnych rzęs, zaszeleściła spódnicą, oślepiła białą skórą dekoltu? Złośliwi twierdzą, że jeśli dla Giovanniego była to miłość od pierwszego wejrzenia, to wyłącznie do portfela szanownego papy panny Barbary.  Ale miłość to miłość.  Jeszcze nic nie zapowiadało rozczarowań, które mieli sobie wzajemnie przynieść po latach. I jej zniknięcia z jego życia. Bo zniknęła, gdy skończyły się pieniądze, a pozostały tylko długi. Długi i procesy.

Giovanni mógł zadawać szyku. Mógł się podobać kobietom. Zapewne smagły. Zapewne ciemnowłosy. Budowniczy z Como. Zaradny. Obrotny. Miał szczęście w interesach. Kupował, stawiał, naprawiał, wizytował. Kręcił się nawet przy przebudowie zamku w Warszawie. Podróżował po Wielkopolsce. Dzisiaj powiedzielibyśmy: inwestor.
Pieniądze płynęły wartkim strumieniem. 
Do czasu.

Mówią, że zgubił go alkohol, gdy struga monet zmieniła się w strumień okowity. Ponoć stracił kontakt z rzeczywistością. I zbyt swawolnie korzystał z praw właściciela do łaźni i winiarni po sąsiedzku ulokowanych przy rynku. Nie zauważył, gdy zaczęło być na styk. I później, gdy nie było już nic. Bankrut.

Ostatnie dni sławnego architekta miasta, autora renesansowej przebudowy ratusza, twórcy budynku miejskiej Wagi, eks-właściciela kilku kamienic, cegielni i winiarni, okryte są niechlubnym niedomówieniem. Takim jakby zażenowaniem. No, jak on mógł. 

Nie do końca wiadomo, kiedy dokładnie Giovanni zmarł. Ani na co. Może był to kwietniowy poranek 1590 roku. A może chłodny styczniowy wieczór roku 1591.  Jak na standardy epoki żył długo, bo aż osiemdziesiąt lat. Schyłkowe dni przemieszkał w udostępnionym przez miasto, z litości czy dla minionych zasług, wykuszu przy ulicy Masztalarskiej.  Przejdźcie się tam na spacer. Ulica zakręca tak, jak niegdyś biegły średniowieczne mury. Dopiero przy skrzyżowaniu z Kramarską i Rynkową można dojrzeć wieżę ratusza. 
A zatem u kresu życia zwolniono Giovanniego z konieczności oglądania symboli minionych sukcesów.

Za to o kilka kroków dalej, gdy zanurzycie się w Rynkową i podniesiecie głowę, wypatrzycie Giovanniego. Jego pomnik. Na żółtym narożnikowym domu.
W pełni iluzorycznej chwały. 

Już na zawsze.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.