01.10.2021
To był pomysł Męża. Powiedział:
– Jak nie teraz, to kiedy? Zobaczysz, zawsze nam będzie za daleko do tego, jakiegoś tam, portowego miasta w północnych Niemczech. A tak, jak już tu jesteśmy, to podjedziemy.
W ten sposób odpadło moje Jezioro Bodeńskie.
I Strasburg.
Ale nie żałuję.
Nawet więcej. Jestem przeszczęśliwa.
I powiem Wam tak: jedźcie. Jedźcie, oczy nacieszcie. A potem kręćcie nosem.
Jeśli dacie radę.
Bo Hamburg nie zostawia wiele miejsca na wątpliwości czy rozczarowanie. A nos to można jedynie na kwintę zwiesić, że to już koniec tej przygody, ach, już koniec…
A że przewodniki są pełne tego, co w Hamburgu warto zobaczyć, własną listę skonstruowałam inaczej. Poniżej kilka moich hamburskich „naj”. Czyli, co j a polecam. A polecam przede wszystkim chwilę zastanowienia:
a) nad Łabą, która – to niewyobrażalne – płynie niemal przez caaaaaaaluuuttkie Niemcy, od samego Drezna (a nawet dalej), gdzie przecież też nie jest jakąś cienką strużką, a poważną i kapryśną rzeką, i aż stamtąd dociera właśnie tu, do Hamburga, na jakieś sto kilometrów przez Morzem Północnym. I jeszcze się pięknie rozlewa, roztacza wdzięki, przetacza w formie kanałów, dając miastu szansę na szyk i urodę, jakie mają wszystkie europejskie miasta złączone ze swoimi rzekami w malowniczą całość: Amsterdamy, Londyny, Wenecje i Paryże.
b) nad czystością miasta, które przecież miałoby wszelkie prawo do fruwających serwetek, tonących jednorazówek, śmierdzących zamulonych kanalików, porozrzucanych nomen omen hamburgerów i innych postturystycznych aberracji, a jednak nie, nawet jak na niemieckie standardy jest sauber, czyste, i zgarnęło w swej bogatej historii nawet taką nagrodę. Właśnie za czystość.*
c) nad kanałem pod Łabą, długim na pół kilometra i ukończonym w szykownym stylu art deco, gdzie dekor z ceramicznych stworów wodnych towarzyszy od ponad stu lat pieszym i zmotoryzowanym w czasie codziennej trasy do i z pracy w stoczniach po drugiej stronie rzeki. Tak! Z i do pracy, ponieważ ten pasaż, fenomenalny na swoje i dzisiejsze czasy (tunel oddano do użytku w 1911 roku i było to osiągnięcie inżynieryjne w skali globu) nigdy nie stał się wyłącznie atrakcją turystyczną, a nadal ciężko pracuje. On i gigantyczne windy w pełnych światła (sic!) olbrzymich szybach zwożących zainteresowanych pod i na powierzchnię lądu i wody.
d) nad Filharmonią, która wyrasta z fal Łaby, migocze w promieniach słońca, a zwieńczona jest dachem przypominającym koronę króla mórz, Neptuna. Porównania z Sydney narzucają się same. Na szczęście (dla melomanów i podatników) błędów popełnionych w Australii udało się uniknąć w Hamburgu.
I jeszcze: że człowiek jest taki mądry i taki sprytny, i że tak opanował wiedzę o akustyce, iż nawet dźwięk przepływających w pobliżu kontenerowców nie dociera do sal koncertowych, wyłożonych specjalnymi płytami i konstrukcyjnie jakby zawieszonych w przestrzeni wielkiej Filharmonii. Mogłabym oczywiście tonąć w zachwytach nad homo sapiens ogólnie, ale w tym przypadku przedstawiciel gatunku jest bardzo konkretny i znany ze swego mistrzostwa: to Japończyk Yasuhisa Toyota.
e) nad skalą tego miasta, które dzisiaj jest wielkości Warszawy, a okresy świetności rozciągnęło na stulecia, w tym nawet – uwaga!- zdobywając cywilizacyjne szlify jako część Francji (gdzie Francja, a gdzie Hamburg, polecam zajrzenie do mapy, by zrozumieć, że ten Napoleon to jednak był geniusz; w tym kontekście warto też sobie przypomnieć, co nawyprawiał w Prusach (klik) 😉 )
f) nad tym, że wolna ręka rynku w zasadzie nie istniała nigdy, a różnorodne przywileje, jak na przykład zwolnienia z opłat celnych (Wolne Miasto Hamburg – tak brzmi pełna nazwa tego portu) plus seksownie exclusive klub miast hanzeatyckich niektórym wyszedł naprawdę na dobre.
g) nad ratuszem, który dzisiaj wygląda jak pałac jakichś dożów, a postawiono go ponad czterdzieści lat po pożarze, który strawił poprzednika. Dziś imponujący, w stylu historyzmu niemieckiego, w sąsiedztwie najbardziej ekskluzywnych ulic miasta, daje do myślenia, gdy spojrzy się na daty. Tak, tak, rajcy hamburscy nie chcieli kompromisu. Nowy budynek stanął, gdy i miasto stanęło na nogi w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. Baaaardzo na bogato.
h) nad konsekwentnie rdzawoczerwoną zabudową rozległej starówki przełamywaną gdzieniegdzie stalą i szkłem. W tym samym kolorze jest cała Dzielnica Spichrzów, na początku dwudziestego wieku elementarne miejsce składowania kakao i chili, dziś na liście zabytków UNESCO (2015), z mozołem przywracana do świetności. I jednocześnie, choć zamieszkała w niewielkiej części, niepozostawiona samej sobie, oświetlona i zadbana. Wielki miejski wydatek, który postanowiono zachować i nad którym się czuwa jak nad inwestycją, choć w tej chwili wydaje się, że pieniędzy nie przynosi. Ekstrawagancja, na którą stać bogatych? Czy dalekowzroczność, dzięki której zamożność się osiąga?
i) Hamburg bywa nazywany niemieckimi drzwiami na świat. Przy zachowaniu odpowiedniej skali (drzwi a okno 😉 ) analogia z polskim Trójmiastem narzuca się sama, ale tych nitek łączących dwa europejskie porty jest więcej. Jest i Hanza, i Wyspa Spichrzów, i kolor północnego nieba, gdy jesienne słonce chowa się za chmurami i nagle wieje chłodny wiatr. I ta niezwykła międzynarodowość drgająca w powietrzu, niezależność finansowa dojrzałego mieszczaństwa i mądrość w budowaniu ponad podziałami religii i kultur.
No i jak tu nie kochać Hamburga?
Tschüss!
*w 2011 roku Hamburg został mianowany Europejską Stolicą Czystości.
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →