jesieniarze, to miejsce jest dla was!

17.09.2022

Wreszcie jesień! Cudownie! Chodzę na długie spacery. Znoszę do domu liście i kasztany, wrzosy i dynie i rozkładam na stołach i komodach. Tworzę z nich kompozycje, w których króluje kontrast fioletu z nasyconym pomarańczowym. Wciągam w płuca jesienne powietrze, jeszcze z odrobiną lata i już z wilgotniejszą nutą ziemi i nadchodzącego deszczu. Patrzę na niebo przez konary drzew, światło ma inną barwę, trudno ją opisać, to trochę tak, jakby w powietrzu zawisła jakaś pylistość i ona odbiera światłu letni blask, zastępując go złamanym, cieplejszym tonem. Rzeczy przestają być oczywiste, obrazy zanurzają się w półcieniach i niedopowiedzeniu. Jest pięknie. Jest magicznie. I tak, przy odrobinie pogodowego szczęścia, będzie aż do listopada, gdy tuż po Wszystkich Świętych zrobi się naprawdę zimno, liście skruszeją i opadną i zapanuje zima.

A zatem przed nami jeszcze przynajmniej dwa fantastyczne miesiące kolorów i zapachów, i żeby cieszyć się nimi jeszcze bardziej, wylądowaliśmy z Mężem na weekend w Poczdamie. Poczdam jest stolicą Brandenburgii i zwykle wymieniany jest obok Berlina jednym tchem, jak syjamskie bliźnięta albo jak jing i jang. I rzeczywiście, kto był, ten wie, być w Berlinie i nie zahaczyć o Poczdam to grzech. A kto wie bardziej, ten przyzna, że zahaczyć jest w odniesieniu do Poczdamu terminem haniebnie niewystarczającym, chyba że jest to pierwsza wizyta i wiadomo, że nie ostatnia. Ponieważ, proszę Państwa, Poczdam ma takie nasycenie zabytków na kilometr kwadratowy, jak nie przymierzając Rzym albo Paryż, i warto dać sobie przynajmniej kilka dni, by się tym bogactwem nasycić (zwłaszcza jesienią, wiadomix 😊 ).

Rokokowo filigranowy pałac Sanssouci i jego osławione tarasy. Z każdej strony prowadzą na nie gładkie pochylnie, które w mionych wiekach ułatwiały transport wielkich donic z egzotycznymi roślinami dodatkowo dekorującymi każdy poziom.

Poza konferencją poczdamską w osławionym Cecilienhof i pruskim odpowiednikiem Wersalu, czyli pałacem Sanssouci, miasto niesie też ze sobą niesamowitą historię ludzką, bo o relacjach między ojcem i synem. Karierę tego miejsca, i to karierę militarną, rozpoczął bowiem Fryderyk Wilhelm I, król żołdak, niekrzesany, prostacki, kochający wojsko i w koszarach czujący się znacznie lepiej niż na salonach. To dla armii osuszył tereny zabagnione meandrującą, rozlewającą się Hawelą. Jako że europejskimi specjalistami osuszeń od średniowiecza była ludność zamieszkująca dzisiejszą Holandię, właśnie takich mistrzów sprowadził pod Berlin i specjalnie dla nich, by czuli się jak w domu, wybudował Holländisches Viertel. Ten fyrtel zachwyca turystów z całego świata, bo wygląda jak mała Holandia, uroczy czerwoną cegłą niskiej zabudowy i po ludzku przytulny, dziś wypełniony najmodniejszymi kafejkami, winiarniami i butikami. Najlepsze lody, najlepsze wino, najlepszą kawę w całym Poczdamie znajdziecie właśnie tu.

Holländisches Viertel

Fryderyk Wilhelm, ustawiony społecznie grubianin, pojął za żonę kobietę wykształconą i wrażliwą, Zofię Dorotę Hanowerską. Owocem tego małżeństwa był między innymi mały Fryderyk (obok trzynaściorga innych dzieci!), który z czasem zyskał miano Fryderyka Wielkiego, twórcy potężnych Prus. Wątłego zdrowia, zainteresowany muzyką i poezją, Fryderyk nigdy nie marzył o koronie – chciał pędzić życie w otoczeniu książek i filozofów, czego nie uwzględniał w swych planach zakochany w armii papa.

A zatem Fryderyk postanowił uciec, i uciekł, i oczywiście nie sam, a w towarzystwie porucznika Hansa Hermanna von Katte, przyjaciela czy może kochanka, historycy do dziś nie są zgodni, jaki charakter miała ta relacja. Daleko nie uciekł. Złapany, uwięziony w twierdzy Kostrzyń, wyrokiem ojca zmuszony do oglądania aktu stracenia Hansa, udręczony, prawdopodobnie w depresji i złamany wrócił na dwór w Berlinie. Kim był, gdy z tego dworu uciekał, nie wiemy, nie wiemy też kim był, gdy na niego wrócił. Ale kim się stał, gdy dziesięć lat później objął tron Prus, to już wiadomo, bo tego są pełne podręczniki historii i kolorowanki w poczdamskich sklepach z pamiątkami. Te ostatnie nazywane anegdotami o starym Frycu, nigdy mnie nie śmieszyły, bo Fryc nie powinien być nazywany starym, ale strasznym. Zgorzkniały, samotny, pracoholik pozbawiony przyjaciół, otoczony pochlebcami, wybudował sobie rokokowy pałacyk, który swą lekkością architektury i dodatków, skromnością na miarę oświeconego władcy, miał mu zapewniać życie bez trosk*. Ale w osiemnastowiecznej Europie nie było miejsca na idylliczną beztroskę, Laura i Filon skryci pod jaworem malowali barwiczką soczyste rumieńce na zapadłych z głodu policzkach.

Oświeceni absolutni monarchowie prowadzili wystawne życie na równie wystawnych dworach i podobnie prowadzili wojny. Sojusze zmieniali jak rękawiczki, krainy przechodziły z rąk do rąk, zabiedzonym, zmęczonym bitwami poddanym było wszystko jedno, pod jaką chorągwią giną. Fryderyk angażuje pruską armię na wielu polach, w tym na wojnach śląskich i osłabia pieniądz, by ciągle móc sobie na wojny pozwalać. I robi to dosłownie, wypuszczając na rynek, głównie sąsiedniej Rzeczpospolitej, monety z dodatkiem mniejszej ilości srebra, a większej żelaza.   

Nowy Pałac, nazywany przez Fryderyka fanfaronadą, barokowy kolos postawiony po zwycięstwie Prus w wojnie siedmioletniej, nomen omen budowany też przez niemal siedem lat. Ta wojna miała być swoistym przełomem w życiu króla. Mówi się, że odcisnęła swoje piętno zarówno na jego fizyczności (głębokie zmarszczki, przygarbienie), jak i na psychice (rozczarowanie kondycją ludzką). Nowy Pałac byłby zatem jak ilustracja tej zmiany, tym silniej przemawiająca, że w kontraście  względem wyrafinowanego pałacu Sanssouci zbudowanego piętnaście lat wcześniej. To nie tylko inny Fryderyk, to także zupełnie inne Prusy.  


Panuje bardzo długo, bo ponad czterdzieści lat, co na poziom medycyny i warunki życia w Europie czasów Woltera jest niespotykanym osiągnięciem. Na starość nie ufa już nikomu, ministrów okłada laską, na służbę krzyczy, przestaje się myć, przestaje się przebierać, niemal nie opuszcza gabinetu. Ostatnie chwile spędza w towarzystwie ukochanych psów, jedynych, których lojalności może być pewien. Śpią w jednym łóżku, które śmierdzi tak strasznie, że po śmierci starego króla nadaje się wyłącznie do wyrzucenia.

Marzy mu się skromny pochówek, w krypcie wybudowanej na najwyższym z tarasów Sanssouci, ale jego następca, bratanek, którego możliwości intelektualnych Fryderyk nigdy nie oceniał zbyt wysoko, nie spełnia nawet tego życzenia. Za to, pewnie w rewanżu za stale okazywane lekceważenie, trumnę zdziwaczałego króla stawia tuż obok szczątków rodzica w poczdamskim kościele garnizonowym. I tak Fryderyk Wielki, filozof, muzyk i literat, i jego sadystyczny ojciec, który rozkazał ścięcie najbliższego przyjaciela syna tak, by ten do końca życia nosił przejmujący obraz przed oczami, dwie sprzeczności połączone ciężarem pruskiej korony i więzami krwi, i może jeszcze zwykłą ludzką nienawiścią, spoczywają razem przez ponad sto lat.

Na znacznie fajniejszą miejscówkę, czyli na wymarzony trawnik w sąsiedztwie ukochanych psów, Fryderyk wróci dopiero po upadku NRD.  Widowiskowy come back okaże się preludium do pośmiertnej sławy. Absolutystyczny introwertyk, twórca potęgi Prus, troskliwy ojciec narodu popularyzujący ziemniaki  jako remedium na śmiertelny głód przedwiośnia, czyli idealny przykład przodka sprzed stuleci, którego nie trzeba się wstydzić ani jakoś specjalnie za niego przepraszać. Cudowna odpowiedź na potrzeby Niemców poszukujących tożsamości narodowej pozbawionej strupów III Rzeszy.

Dziś legendę rozdmuchują dwupoziomowe autobusy, ekotorby i papierowe serwetki, wszystkie z podobizną króla. Hop – on – hop – off  i ty możesz zostać Fryderykiem, spróbuj, tylko z nami w najlepszej cenie. Stary Fryc stał się ikoną popkultury, jak Marilyn chowający koszty sławy daleko od kamer.

Kto zechce naprawdę poznać Fryderyka, znajdzie go w wyrafinowanie zaaranżowanych zakamarkach pałacu, w skomponowanej muzyce wykonywanej do dziś i cieszącej się rosnącą popularnością. I w niektórych bardziej osobistych tekstach, ale – uwaga – tu trzeba ostrożnie, bo król znał siłę słowa i niektóre dzieła już od momentu powstawania miały charakter propagandowy.

Jego duch unosi się nad jesiennym Poczdamem.
Zajrzyjcie koniecznie!

Tschüss!

*Sansouci to po francusku: beztroski.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.