jeszcze o zeppelinach

czwartek, 13 lutego 2020/ 126 dzień życia w Niemczech

Zgodnie z Lecowym stawianiem trzech kropek na każdym i, postanowiłam dopisać poniżej parę dodatkowych drobiazgów o zeppelinach:

1. w Muzeum Zeppelinów pośród rozmaitych eksponatów znajduje się też gra planszowa, bodajże z lat trzydziestych. Ta gra polega na przechodzeniu pionkiem kolejnych odcinków, a w zasadzie na ich pokonywaniu zeppelinem. Rzucamy kostką i posuwamy się odpowiednią ilość oczek, a po drodze, oczywiście, czekają na nas rozmaite przygody*. Na przykład nadziewamy się na wieżę katedry w Kolonii. Albo wypadamy za burtę. Albo nieumiejętnie zrzucamy bomby… i za karę musimy się cofnąć na pole numer 16.
Rarytas.
Zwłaszcza te bomby.

2. Taka ciekawostka – to Muzeum, podobnie jak kilka innych w Neu-Isenburg, zdecydowało się nie sprzedawać biletów za konkretne sumy, a pozwalać zwiedzającym płacić według uznania (co łaska).

Jestem bardzo ciekawa, jak w porównaniu z latami sprzed tej rewolucji wyglądają muzealne przychody. Ponoć tego rodzaju rozwiązania przynoszą największe wpływy. Płacimy więcej, bo w sumie nie wiemy, ile rzecz kosztuje normalnie. No i zawyżamy. Głupio wyjść na sknerę… (a kula z banknotami jest jak u wróżki… przezroczysta… nic się nie ukryje przed bacznym spojrzeniem pani z obsługi. I pana, który niby przypadkiem tuż obok przegląda kolorowy album…).

3.  Zeppelinowa moda ogarnęła swego czasu i Europę, i Stany. Jej ślady są widoczne w wielu miejscach, czasami trzeba tylko nieco wytężyć wzrok (niestety, w przypadku pozostałości po poznańskiej hali sterowców to określenie nie jest wyłącznie przenośnią; szukajcie, jak to się pięknie mówi, w osi Alei Solidarności, tak w połowie drogi między Kauflandem a Macro). A czasem trzeba wytężyć wyobraźnię – takim przykładem jest zespół basenowy Tropical Island pod Berlinem, czyli hala przerobiona na miejsce rozrywki. Opowiadam Juniorce o Tropical Island i dodaję, że byliśmy tam z jej siostrą. I co słyszę?
– No tak, tylko ze mną jeździcie po muzeach, a z siorką takie fajne rzeczy…

4. Po wyjściu z Muzeum proponuję rodzinie grę w skojarzenia. Zeppelin, cepelin, no, kochani, co jeszcze nosi/nosiło nazwę cepelin.
Juniorka nic nie mówi. Ma dość.
– Oczywiście – wymądrza się jej matka (czyli ja), w Polsce cepelinami nazywamy też takie kluski, w kształcie zeppelinów właśnie, wypełnione mięsem.
Na to Mąż:
– Był jeszcze taki zespół, fenomenalna grupa rockowa: Led Zeppelin.

Wygrał.

Tschuss!

*te przygody są jak przygody profesora Indiany Jonesa, kultowego filmowego archeologa z czasów zeppelinów. Miłośnikom sterowców polecam zwłaszcza „Ostatnią krucjatę”.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.