Sabine

poniedziałek, 10 lutego 2020/123 dzień życia w Niemczech

Sobota:
w ciągu dnia media ostrzegają o nadchodzącym orkanie Sabina. Kulminacja ma nastąpić w nocy z niedzieli na poniedziałek. Weź pod uwagę, że w poniedziałek możesz mieć trudności z dojazdem do pracy, informują niemieckie koleje (które i tak w poniedziałki mają regularny kryzys. To co będzie teraz?)

Mąż w poniedziałek miał jechać na warsztaty w okolice Kolonii. Firma wysyła maila: Enstchuldigung, przepraszamy, z uwagi na orkan warsztaty odbędą się w innym terminie. Wyjazd anulowany.

Niedziela:
10.00: Herr Wychowawca wysyła do mnie WhatsUppa z załączonym skanem oficjalnego pisma z Hesyjskiego Ministerstwa Kultury. W tekście na całą stronę a4 uprzejma informacja, że z uwagi na niebezpieczną pogodę rodzice mają sami podjąć Entscheidung, decyzję, czy dzieci bezpiecznie dotrą do szkoły w poniedziałkowy ranek. W przypadku wątpliwości – piszą urzędnicy – nieobecność uczniów będzie usprawiedliwiona (sic! orkan nie orkan Ordnung muss sein).

11.00: kolega z żoną i z dzieckiem, z którym mieliśmy spędzić dzisiejszy dzień, wysyła smsa. Nadchodzi tajfun – nie stawią się na spotkanie. Enschuldigung, przepraszają, boją się, że nie zdążą wrócić do domu przed katastrofą. Umówmy się na kiedy indziej (to ten sam, który wcześniej chciał się spotykać na lotnisku, a finalnie zgodził na zaproponowaną przeze mnie pasterską wioskę serów, o której nigdy nie słyszał. Jak widać, koronawirus nie jest niebezpieczny, a Sabina tak. I jeszcze: jak to jest, że to jednak ja wybrałam miejscówkę, a nie tuziemiec???).

11.15: odwołuję rezerwację w restauracji słynnej z wyśmienitych serów, oddalonej o 50 kilometrów na południe od Frankfurtu, ulokowanej w malowniczej mieścinie ze średniowiecznymi ruinami zamku (te ruiny to dobra ilustracja naszych planów na weekend przygotowany z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Tak, te sery cieszą się powodzeniem.  Nawet dużym. Dzięki, Sabine). 

11.30: robimy wielki unpacking mebli balkonowych, które na zimę troskliwie zawinęliśmy w solidne nieprzemakalne płótno. Wnosimy całość do domu i robimy z salonu graciarnię (teraz na przykład piszę do Was z ogrodowego krzesła i na białym ażurowym balkonowym stole. A wszystko w living room, bo gdzie indziej).

12.00: niemiecki portal pogodowy publikuje update: Sabine nie traci na impecie, będzie intensywniej niż przewidywano. Główna fala ma uderzyć w okolice Frankfurtu między 22 wieczorem a 6 rano. Wskazówki dla obywateli:
– żadnych przejażdżek ani spacerów po lasach i parkach,
– zabezpieczyć wszystkie luźne przedmioty w domu (czyt.: i wokół domu),
– ciężarówki powinny jechać do miejsc parkowania i tam się zatrzymać (gwałtowny wiatr krzyżowy jest bardzo niebezpieczny),
– pospuszczać żaluzje (jeśli są),
– wprowadzić samochód do garażu.

13.00: szkoła Juniorki wydaje oficjalne oświadczenie: dobro naszych drogich uczniów na pierwszym miejscu. W sytuacji zagrożenia szkoła w poniedziałek nie pracuje. Dzieci i młodzież mają zostać w domach. Nauczyciele wysyłają info do uczniów przez komórki z prośbą o przekazanie dalej. Technologia w służbie człowieka. Klasa Juniorki jest zachwycona. Jeeeeeee, jutro nie ma szkoły….jeeeee! Dzięki, Sabine.

14.00:  wyraźnie falami wieje mocniej, Mąż wychodzi na kawę (no przecież. Orkan nie orkan, kawunia w niedzielę musi być. W końcu nie pisali, żeby nie pić kawy).

15.00: wieje, ale nie na tyle mocno, żeby zrezygnować z codziennego wybiegania psa. Zabieram sunię na spacer, po drodze spotykam stada psiarzy i spacerowiczów. Powiewa od czasu do czasu, ale w sumie jest ładnie, ciepło i dość słonecznie. Ludzie kręcą się po lesie i łące.

17.30: w zasadzie nie wieje. Cisza. Pewnie przed burzą. Dziś Światowy Dzień Pizzy. Idziemy do Włocha na parterze i celebrujemy w tłumie innych osób. Kończymy około dwudziestej, objedzeni jak bąki, na deser gigantyczne zabajone, na zewnątrz jest już mrok, a Sabiny nadal nie ma. Wracamy do ciemnego mieszkania (żaluzje pospuszczane zgodnie z instrukcją).

21.00: media informują, że lotnisko we Frankfurcie z powodu wiatru odwołało ponad 100 lotów (to nieco mniej niż 10% codziennych planowych rejsów). Czyli jednak coś się dzieje, ale albo wysoko w górze, albo na bardziej otwartych przestrzeniach.

Land jest przygotowany. Strażaków i energetyków przegrupowano w miejsca potencjalnie najbardziej zagrożone, by reagowali jak najszybciej.

Ostatni spacer z sunią (gdyby o tej 22 miał jednak nastąpić jakiś kataklizm).  Zaczyna padać. I ponownie zrywają się nagłe podmuchy.

24.00: sen. Orkan nie nadszedł (albo nadal się skrada).


O jakiejś drugiej czy trzeciej nad ranem Sabina załomotała we wszystko, co stanęło jej na drodze. Wyła jak w powieści grozy. Szarpała drzewami. Wdzierała się ze świstem we wszystkie szpary solidnych niemieckich okien. Robiła taki hałas, że nie sposób było spać. Kiedy zaczęła przycichać (mogła być piąta czy szósta), usłyszeliśmy samochody na sygnałach.

Teraz jest godzina 11.00, za oknem piękne słońce powoli chowające się za kłębami chmur, dzikie podmuchy wyraźnie stają się i rzadsze, i słabsze. Mąż został w domu, łatwiej się mierzyć z orkanem niż z niedziałającym esbahnem, może i jemu usprawiedliwią nieobecność (w końcu to vis mayor). Juniorka jeszcze chrapie aż miło, szczęściara, tej nic nie zbudzi (prócz głodu).

Przetrwaliśmy orkan po niemiecku.

Tschuss!

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

1 komentarz

  1. Lepiej być przygotowanym, a nie skorzystać, niż być zaskoczonym. Ciekawe, kiedy u nas będzie się przegrupowywać strażaków, żeby szybciej zareagowali?
    Fajny tekst. Dzięki

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.