mówić prozą

środa, 21.10.2020/Niemcy

Jest taka piękna scena w „Mieszczaninie szlachcicem” Moliera, gdy główny bohater, pan Jourdain, w ramach błyskawicznego nadrabiania braków w edukacji, kolejno spotyka się z nauczycielem tańca, muzyki, fechtunku i filozofii. I właśnie wtedy dowiaduje się, że odkąd zaczął mówić, mówi prozą, nie mając o tem żywego pojęcia. Kilka dni temu ja też się dowiedziałam, że mówię prozą 😉 (uwaga! przenośnia!). Zapraszam.

Na ostatniej lekcji niemieckiego (online) Mąż przerabiał wdzięczny temacik, który pojawia się w każdym podręczniku tego języka, za to w różnych odsłonach: sztuka. A dokładniej: Die schöne Welt der Kunst, czyli piękny świat sztuki. I jako przykłady, koniecznie z niemieckiego kręgu kulturowego, autorzy książki podali (i zilustrowali, by uniknąć wątpliwości) miśnieńską porcelanę, graffiti na berlińskim murze, intrygujące w swych niestandardowych formach osiedle w Düsselldorfie oraz rysunek dziecka. I zgeometryzowane krzesło niejakiego Konstantina Grcica, ażurowe i surowe w swym minimalizmie. Zanim wybrzmiało nauczycielskie pytanie, czy to, na co patrzą, uczestnicy kursu nazwaliby sztuką, Mąż powiększył podręcznik na ekranie i skupił wzrok. Krzesło wyglądało znajomo.
– Skąd ja je znam? – myślał – Gdzie ja je widziałem całkiem niedawno…
Jeszcze chwila niedowierzania i bingo! Jest! Takie krzesła stoją w naszym salonie!
Z tą wiadomością Mąż spłynął schodami z piętra na parter i podsunął mi ilustrację pod nos:
– Wiedziałaś?
Nie wiedziałam. Ale potem doczytałam. I oniemiałam z wrażenia nad właśnie poznanym artystą. Bo zamawiając krzesła (zresztą w Polsce) kierowałam się wyłącznie ich urodą (alert! nie wszystkim ten minimalizm formy będzie odpowiadał. W końcu, jak trafnie zauważyli autorzy podręcznika w dalszej części rozdziału, sztuka leży w oczach oglądających).

Konstantin Grgcic z pochodzenia jest Serbem, urodził się w połowie lat sześćdziesiątych i – jak sam przyznaje – największy wpływ na jego twórczość miał kilkuletni pobyt w Londynie, połączony z nauką w tamtejszych John Makepeace School i Royal College of Art. Finalnie osiadł w Monachium, z którego oswaja świat ze swoim talentem, produkując masowo z nowoczesnych półfabrykatów przedmioty  charakteryzujące się geometrycznymi formami, ostrymi krawędziami i zaskakującymi kątami. Wielokrotnie nagradzany, wystawiany w najznamienitszych galeriach (w tym w nowojorskiej MoMA) oferuje zegarki, parasole, lampy (przenośna polipropylenowa Mayday jest do zobaczenia tutaj), ekspresy do kawy, a także meble (sławne Chair One + drobiazgi z produkcji i samego Konstantyna można podejrzeć tutaj). Jego prace są definicją współczesnej sztuki użytkowej, a dzięki hurtowej metodzie wytwarzania (tym samym obniżeniu kosztów produkcji oraz finalnej ceny) stają się częścią codzienności (prawie) zwykłych zjadaczy chleba.  Ja akurat głęboko wierzę, że – jeśli się taki design lubi – obcowanie z nim podnosi estetyczną jakość życia (co idzie w parze z niemieckim sposobem na sztukę, vide tutaj). Pewnie łechce też ego właściciela, ale o tym nie dzisiaj.

Oczywiście, pomimo technologicznie przemyślanej multiplikacji (aluminium), cena Chair One (lub jego odmian) i tak jest wyższa niż mebla o tej samej funkcji z Ikei. Ale nadal dla tych, którzy złaknieni są posiadania oryginału, jest do zaakceptowania bez konieczności gargantuicznych wyrzeczeń lub stanu konta sięgającego gwiazd. Poza tym, na niemieckim rynku, gdzie euro wynagrodzenia kształtują się inaczej niż w Polsce, koszt krzeseł Grcica jest jeszcze mniej bolesny i przez to tym bardziej zachęcający.

Przyznaję bez bicia, że moje meble kupiłam w internetach, robiłam to szybko i bez ceregieli, z nadzieją, że zamówione krzesła będą pasować do niemieckiego salonu i dotrą do mnie na czas, by wrzucić je do samochodu w drodze powrotnej pod Frankfurt. Dziś sprawdziłam opis proponowany wówczas przez sprzedawcę. Krzesła reklamowano jako „inspirowane Chair One”, na co, w biegu onlajnowego shoppingu, nie zwróciłam uwagi. Biję się w piersi. Zupełnie nieświadomie wsparłam jakiegoś producenta-kopistę. Mam własne zdanie na temat duplikatów i zamienników. Rozumiem przyczyny ich obecności na rynku, podobnie jak prawa rządzące popytem i podażą.  Widzę też proces, w którym kolejni wytwórcy powielają sprawdzone (=pożądane) rozwiązania, przez co awangardowa nowość staje się ekstrawagancką klasyką, a z czasem standardem. Nawet pojmując to wszystko, nadal mam wątpliwości. I głupio mi.

Bez względu jednak na to, jak bardzo nie wiedziałam, wyszło tak, że mamy w domu meble, za których formą (choćby przez to okropne słowo wytrych, czyli „inspirację”) stoi intrygujący artysta z landu obok. Co znaczy, że ja, tak interesująca się sztuką niemieckich gospodarzy, od roku patrzę na, powiedzmy, tej sztuki (jednak w jakiś sposób) reprezentanta. I że, oprócz podziwiania magii geometrycznych prostych, nie wiem o nim nic więcej… ach, czyli jednak, jak molierowski mieszczanin, odkryłam swoją prawdę: przez minionych dwanaście miesięcy mówiłam prozą.

Ot, banał, a jaki prawdziwy: człowiek uczy się przez całe życie.  
Na mężowskich lekcjach niemieckiego też.

Tschüss!


Ważne:
1. Więcej o Grcicu i jego projektach znajdziecie tutaj: http://konstantin-grcic.com/
2. Grcic to oczywiście nie jedyny artysta niemiecki wykorzystujący sztuczne tworzywa i masową produkcję. Podobną ideę masowości reprezentuje w swej sztuce (ale już nie użytkowej, za to również dosłownie wkraczającej między ludzi) profesor Ottmar Hörl. Pisałam o nim tutaj.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.