piątek, 28 lutego 2020/ 134 dzień życia w Niemczech
Ten wpis jest kontynuacją wpisu ze środy: Pan Centaur cz. 1 / 2. Dla zachowania ciągłości sugeruję przeczytanie najpierw części pierwszej (tutaj), a potem tej, czyli drugiej, ale to, Drogi Czytelniku, jest zawsze Twoja decyzja 😉 . Można być innym i zacząć od części drugiej. Zapraszam do lektury!
Tak jak Dirk Rossman jako pierwszy otworzył samoobsługową drogerię, tak też jako pierwszy w branży udostępnił drogerię on line (1999). Przyznaje, że sam nie zna się na technologii ani współczesnych kanałach reklamy, ale potrafi zatrudniać właściwych ludzi na właściwe stanowiska. I wydaje się, że rzeczywiście tak jest. Przykładem niech będą akcje marketingowe, które pokazują jak bardzo zespół pana Rossmanna trafia w punkt.
Jedna z moich ulubionych to przemianowanie logo firmy z „Rossmann” na „Rossfrau” z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet w 2018 roku, z uwzględnieniem najmniejszych detali, w tym faktu, że centaurzyce mogą mieć biust 😉 . Sami popatrzcie: https://de.wikipedia.org/wiki/Dirk_Rossmann_GmbH#/media/Datei:Rossmann-Rossfrau-2018-Logo.svg
Albo sprawna akcja marketingowa we współpracy z producentem baterii. Ten film został nagrany w czasie świąt, gdy „Duracell” z „Rossmannem” rzeczywiście zrobili to, co możecie zobaczyć tutaj (w ostatniej scenie spod przebrania wyłania się młodszy syn Dirka, Raoul, bardzo zresztą podobny do matki, Alice).
I wreszcie sposób, w jaki Dirk Rossmann podchodzi do szkoleń i stażystów. Sam niezwykle zainteresowany filozofią i psychologią, ponownie jako jeden z pierwszych na rynku rozpoczął masowe szkolenia pracowników i to w obszarze rozwoju osobistego. Regularne zajęcia dla wszystkich, w tym własne centrum szkoleniowe „Waldhof” (od 1980 roku), nie pozostają bez wpływu na wysoki procent tych, którzy ze stażystów zmieniają się w regularnych pracowników (80%).
Wydawałoby się, że na tym idealnym obrazku (liczne nagrody, w tym 2019 rok- nagroda Axia dla jednej z najlepiej zarządzanych firm) nie ma miejsca na rysy. A jednak. Jak pisze sam Rossmann, przy takiej skali działalności sytuacje trudne są nieuniknione (ładnie ujęte). Już sama książka pokazuje jak bardzo świat wielkiego niemieckiego biznesu zazębia się ze światem lokalnej i globalnej polityki. Niektórzy wypadają z gry. Inni rezygnują z niej sami. Jeszcze innych niszczą media. Samego Rossmanna krytykuje się za masowe korzystanie z pracowników tymczasowych zatrudnianych via agencje pośrednictwa. Rynkowe uzasadnienie, które przedstawia spółka, brzmi racjonalnie: 93% godzin pracy wykonywanych jest przez własnych pracowników. Pozostały czas to zadania specjalne, wymagające extra elastyczności. Ale zrobiło się jakoś nieprzyjemnie.*
Kiedy kupowałam tę książkę – oczywiście w „Rossmannie” – i oczywiście wystawioną tuż przy kasie (klasyczny numer, czekasz w kolejce, nuda, nie masz na czym oka zawiesić, stary dobry Rossmann podsuwa ci zanętkę, popatrz, popatrz, jaka fajna książka, nie weźmiesz do ręki?), zapytałam kasjerkę, czy czytała. Czy to dobra rzecz jest. Oczy dziewczyny uciekły w bok (znaczy się, nie czytała):
– Mówią – cenię jej szczerość – mówią, że niezła. Że dobrze się czyta.
To wzięłam. I wiecie co? Prawdę mówią. Czyta się bardzo dobrze. Kolejna rzecz sprawnie zrobiona w tym kraju. Gładko. Z wdziękiem, a bez wdzięczenia się autora. A że trochę się już takich biografii naczytałam, to wiem, że naturalnie, trudności było nieco więcej niż te, o których piszą autorzy. I że nie wszystkie mają takie zakończenia, które chciałoby się publikować.
No cóż. Takie strony ma każdy z nas. A ci, z którymi wiąże się ponad 50 000 osób (tylu pracowników ma Rossmann), i tak będą szefa oceniali na różne sposoby. Jak książkę. Ilu czytelników, tyle interpretacji.
Ja polecam. Zwłaszcza pracownikom biało czerwonej drogerii. Dla mnie ten sklep już jest inny. Właśnie przez tych trzysta stron sam na sam z właścicielem.
Tschuss!
*takie zarzuty w kraju, w którym rady pracownicze są równe bogom, a praw pracowników strzeże się jak źrenicy oka, są poważniejsze niż może się to wydawać z polskiej perspektywy.
Ważne:
Podobnie jak w przypadku części pierwszej wpisu, przy pisaniu tego tekstu korzystałam z: własnej wiedzy, informacji zawartych w książce „…i wtedy wspiąłem się na drzewo” oraz niemieckojęzycznej Wikipedii.
Pragnę też ponownie zaznaczyć, że nie czerpię żadnych korzyści finansowych z opisywania firmy „Rossmann” i jej asortymentu, w tym książki Dirka Rossmanna. Osobiście, owszem, lubię tę drogerię i często z niej korzystam, ale przede wszystkim wydaje mi się bardzo ciekawym przykładem niemieckiego brandu, który odniósł ogólnoeuropejski sukces. Ze znaczącym wkładem polskiego zespołu.
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →