niedziela, 07.06.2020/234 dzień życia w Niemczech
Kilka kilometrów od skały Lorelei, mniej więcej w połowie szerokości Renu od strony Kaub (to nie błąd, Czytelniku, dosłownie na skale w wodach Renu, a zatem oblewany wodami rzeki), stoi zamek, który w porównaniu ze średniowiecznymi szarymi bryłami zamków na brzegach wygląda jak żart historii. Albo jak dzieło tego samego grafika, który zajął się projektowaniem gry „Minecraft”, gdzie owce, pochodnie, studnie i domy wyglądają jak sześciany i prostopadłościany, umownie grające role owiec, pochodni i domów.
Pomijając urodę zamku, można by sobie jeszcze zadać pytanie, cóż za sens budować zamek w połowie rzeki, która przecież ma swoje lepsze i gorsze dni, podnosi poziom jak brew lub go obniża aż do wyłonienia kamienistych płycizn, zagrażając tym samym codzienności mieszkańców lub przynajmniej zmieniając ją w koszmar uzależniony od kaprysów żywiołu.
Tymczasem, zgodnie ze złotą zasadą, że gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze, odpowiedź jest banalnie prosta. Tak, tu też chodzi o pieniądze, a dokładniej chodziło o pieniądze, a jeszcze dokładniej o pieniądze z cła. Ren był od zawsze szlakiem handlowym, a zamek postawiono na granicy głębokiej rozpadliny skrytej w rzece od strony zachodniej. Tak naprawdę dobrej i bezpiecznej żegludze służyło wyłącznie wąskie pasmo i to w jego stronę ustawione były działa Pfalzgrafenstein na wypadek, gdyby korzystający nie chcieli uiścić.
Pfalzgrafenstein ma również dla Niemców znaczenie symboliczne. To tutaj, wczesnym rankiem 1 stycznia 1814 roku pierwsza armia śląska przeprawiła się przez rzekę. Był to zatem, po dwudziestu latach działań wojennych na ziemiach niemieckich, wypad na stronę francuską. A ponadto, ziemie na lewym brzegu Renu, które przez ponad dekadę podlegały Francuzom, przeszły ponownie w ręce niemieckie. Tę scenę, w której odwraca się karta historii, uwiecznił Wilhelm Camphausen, jeden z największych niemieckich malarzy batalistów.
Obraz wypełnia zamglone światło mroźnego poranka. W stronę ośnieżonych barokowych hełmów zamku wije się wojskowa kolumna. Ta ciemna gęstwa to dziesiątki tysięcy żołnierzy i koni oraz setki dział, które na pontonowym moście generał Bluecher przeprawia z Niemiec do Francji. W centralnej części obrazu, otoczony oficerami, wskazuje jedyny słuszny kierunek: przez Ren na Paryż*.
Ren widziany w słoneczne późnowiosenne popołudnie w niczym nie przypomina sceny Camphausena. Jedynie bryła szarego zamku po prawej i ośnieżony Pfalzgrafenstein łączą historię sprzed dwustu lat z dzisiejszym Palatynatem. Ale myślę, że taki świt w takiej dolinie to musi być piękna sprawa. I niekoniecznie potem od razu marsz na Paryż. Wystarczy na dobre niemieckie śniadanie: precle, kiełbaski i gorąca kawa z mlekiem.
Proszę, wygląda na to, że mam już pomysł na Ren zimą 😉 .
Tschuss!
*Stolicę Francji Bluecher zdobędzie z końcem marca. A nieco ponad rok później okaże się jednym z tych, którzy ostatecznie pokonali Napoleona pod Waterloo. Za swe zasługi otrzyma spersonalizowany Krzyż Żelazny (o tym odznaczeniu i okolicznościach jego powstania pisałam tutaj).
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →