Pfalzgrafenstein

niedziela, 07.06.2020/234 dzień życia w Niemczech

Kilka kilometrów od skały Lorelei, mniej więcej w połowie szerokości Renu od strony Kaub (to nie błąd, Czytelniku, dosłownie na skale w wodach Renu, a zatem oblewany wodami rzeki), stoi zamek, który w porównaniu ze średniowiecznymi szarymi bryłami zamków na brzegach wygląda jak żart historii. Albo jak dzieło tego samego grafika, który zajął się projektowaniem gry „Minecraft”, gdzie owce, pochodnie, studnie i domy wyglądają jak sześciany i prostopadłościany, umownie grające role owiec, pochodni i domów.

Na tym zdjęciu pięknie widać i zamek Pfalzgrafenstein, i kaskady lokalnych winnic,
i średniowieczny zamek w Kaub.
Źródło zdjęcia: Pixabay.

Pomijając urodę zamku, można by sobie jeszcze zadać pytanie, cóż za sens budować zamek w połowie rzeki, która przecież ma swoje lepsze i gorsze dni, podnosi poziom jak brew lub go obniża aż do wyłonienia kamienistych płycizn, zagrażając tym samym codzienności mieszkańców lub przynajmniej zmieniając ją w koszmar uzależniony od kaprysów żywiołu.

Tymczasem, zgodnie ze złotą zasadą, że gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze, odpowiedź jest banalnie prosta. Tak, tu też chodzi o pieniądze, a dokładniej chodziło o pieniądze, a jeszcze dokładniej o pieniądze z cła. Ren był od zawsze szlakiem handlowym, a zamek postawiono na granicy głębokiej rozpadliny skrytej w rzece od strony zachodniej. Tak naprawdę dobrej i bezpiecznej żegludze służyło wyłącznie wąskie pasmo i to w jego stronę ustawione były działa Pfalzgrafenstein na wypadek, gdyby korzystający nie chcieli uiścić.

Jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów.
Tutaj widać jak strategiczną miejscówką była ta lokalizacja (chociaż  
po pracach przy rzece w latach 70-ych XX w. dzisiejszy obraz i tak nie oddaje w pełni tego jak wielkie znaczenie miało to miejsce we wcześniejszych stuleciach).

Pfalzgrafenstein ma również dla Niemców znaczenie symboliczne. To tutaj, wczesnym rankiem 1 stycznia 1814 roku pierwsza armia śląska przeprawiła się przez rzekę. Był to zatem, po dwudziestu latach działań wojennych na ziemiach niemieckich, wypad na stronę francuską. A ponadto, ziemie na lewym brzegu Renu, które przez ponad dekadę podlegały Francuzom, przeszły ponownie w ręce niemieckie. Tę scenę, w której odwraca się karta historii, uwiecznił Wilhelm Camphausen, jeden z największych niemieckich malarzy batalistów.

Wilhelm Camphausen, obraz z roku 1859/60. Przejście Bluechera przez Ren w Kaub. Zdjęcie: domena publiczna.

Obraz wypełnia zamglone światło mroźnego poranka. W stronę ośnieżonych barokowych hełmów zamku wije się wojskowa kolumna. Ta ciemna gęstwa to dziesiątki tysięcy żołnierzy i koni oraz setki dział, które na pontonowym moście generał Bluecher przeprawia z Niemiec do Francji. W centralnej części obrazu, otoczony oficerami, wskazuje jedyny słuszny kierunek: przez Ren na Paryż*.


Ren widziany w słoneczne późnowiosenne popołudnie w niczym nie przypomina sceny Camphausena. Jedynie bryła szarego zamku po prawej i ośnieżony Pfalzgrafenstein łączą historię sprzed dwustu lat z dzisiejszym Palatynatem. Ale myślę, że taki świt w takiej dolinie to musi być piękna sprawa. I niekoniecznie potem od razu marsz na Paryż. Wystarczy na dobre niemieckie śniadanie: precle, kiełbaski i gorąca kawa z mlekiem.

Proszę, wygląda na to, że mam już pomysł na Ren zimą 😉 .

Tschuss!


*Stolicę Francji Bluecher zdobędzie z końcem marca. A nieco ponad rok później okaże się jednym z tych, którzy ostatecznie pokonali Napoleona pod Waterloo. Za swe zasługi otrzyma spersonalizowany Krzyż Żelazny (o tym odznaczeniu i okolicznościach jego powstania pisałam tutaj).

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.