szczerze

sobota, 11 stycznia 2020/w Polsce

Tuż przed wyjazdem, w piątek rano, w moim polskim łóżku budzi mnie brzęczenie komórki. Z trudem podnoszę powiekę i z ukosa spoglądam na wyświetlacz. WhatsUppowe połączenie z Wielką Brytanią. Na ekranie głowa całkiem niczego sobie bruneta, po której dynamicznie tańczy zielona słuchawka. Znaczy, mam odebrać.

Synapsy w mojej głowie śpią jednak jeszcze snem sprawiedliwego.

Jest bardzo za wcześnie, a jeszcze wcześniej jest w Londynie.  No kto mi robi takie rzeczy? Może jednak przeczekać…

Ale mój rozmówca jest zdeterminowany. Zielona słuchawka tańczy i tańczy, jak za przeproszeniem, tylko dla mnie.

Wreszcie odbieram.

Hello, Karolina! Tu James. How are you?

Jasne. James. Tylko jego brakowało w moim łóżku o tej porze.

– Świetnie James. Miło cię słyszeć. Jeszcze nie wstałam.
– Serio? – James świetnie się bawi. – Masz chwilę? Możemy pogadać?

Nadzieja, że moje łóżko go zniechęci, umiera ostatnia. Słyszę jak przeżuwa śniadanie, spryciarz, no tak, skoro on nie śpi, niech nie śpię i ja. Moszczę się wygodniej w pościeli. James jest head hunterem i teraz moja głowa znajduje się, jak mówią, w obszarze jego zainteresowań. Kiedy pojawił się plan przenosin do Niemiec, a ja jeszcze nie wiedziałam, jak będzie wyglądało moje życie w tym kraju, skontaktowałam się z kilkoma osobami, by podesłać swoje CV. Od tego czasu James regularnie dzwoni, by chwilę pogadać. Teraz pewnie będzie dzwonił częściej, bo właśnie potwierdzam, że rzeczywiście, jestem już w Niemczech, a zatem rzecz nabrała rumieńców. Czyli można będzie, myśli pewnie James, gdzieś mnie upchnąć.

Nie wyprowadzam go z błędu. Płynę sobie z nurtem polsko-niemieckich spraw, rozglądam się dookoła, zobaczmy, jakiż to port szykuje dla mnie czarnowłosy James. I czy zechcę w nim zacumować.

Rozmowa dobiega końca.

– Have you got any question, Karolina?

Jasne, że mam pytanie. Ja bym nie miała pytania? James, zapytaj Pułkownikową, ona ci opowie o moich pytaniach, myślę, a na głos rzucam:

– James, dzięki, że dzwonisz. A co u ciebie?
– Ach, nic nowego – James jest zadowolony; on też, jak każdy, lubi mówić przede wszystkim o sobie – tak szczerze, to wiesz, fajnie, że podróżujesz, ale ja sam nigdzie się nie wybieram. Zostaję tu, gdzie jestem.

Aj, myślę, James, tak szczerze, to jasne, że się wybierasz. Ty i cały twój naród. Wychodzicie z Unii. Jak mówi młodzież, brexitujecie. Czyli, jak w operze, ogłaszacie, że wychodzicie, ale nie wychodzicie. I tak przez cały akt. Bardzo długi akt.

Ale jestem uprzejma, więc nie zaprzeczam, cieszę się na głos, że jest, gdzie jest, choć wiem, że zaraz go tam nie będzie, i kończymy rozmowę. Odkładam słuchawkę, brunet na wyświetlaczu znika, zupełnie jak UK z mapy EU.

Opadam z powrotem na poduszki.  

Dziwna rzecz z tym słówkiem „szczerze”. Na przykład pewien były premier wydał ostatnio książkę pod takim właśnie tytułem. Zapewne to zupełna zbieżność, że publikacja ukazała się tuż przed świętami. Marketingowo wyśniony ruch. Sama obdarowałam tym prezentem kilka osób.

Na mieście mówią, że szykują się już kolejne tomy: „Na trzeźwo” Kwaśniewskiego i „Skromnie” Wałęsy.

Dodruki wszystkich powinny mieć podtytuł: Na bogato.

W każdym znanym mi języku istnieje zwrot: szczerze mówiąc (frankly speaking/ehrlich gesagt). Skoro aż w taki sposób musimy zaznaczać, że w danym momencie jesteśmy uczciwi, to czy to oznacza, że zwykle kłamiemy?

Sprawdzam synonimy – szczerze to: z ręką na sercu, otwarcie, z całej duszy, z całego serca. Przypomina mi się, jak zaprzyjaźniony psycholog tłumaczył, w jaki sposób odróżnić uczciwego od łgarza. Otóż, gdy ktoś tłucze się w piersi zapewniając, że mówi prawdę i wali się w tę klatę kułakiem (czyli zaciśniętą pięścią), to prawdopodobnie nie łże. Ale jeśli dłoń jest rozprostowana, a palce rozsunięte, to szanse na to, że jesteśmy oszukiwani, rosną. Zdradza nas mechanika płynów i fizjologia. Gdy kłamiemy, podnosi się nam tętno, krew płynie szybciej, naczynia się rozszerzają. Naturalnie ciało chce sobie poradzić z taką sytuacją i nieświadomie rozcapierzamy palce. Ponoć tylko wyćwiczeni oszuści potrafią opanować taką potrzebę organizmu i łgać bez rozprostowywania palców.

A zatem, gdy ktoś wam otwarcie i z całej duszy coś opowiada i przysięga, to patrzcie uważnie na tę jego rękę na sercu.  Może się bowiem okazać, że choć powieka ani drgnie, to palce owszem, i to one Wam powiedzą całą prawdę i tylko prawdę.

A z prawdą, sami wiecie, też nie jest łatwo.

Jak w starym dowcipie: jest cała prawda, prawda i … wiadomo, jaka prawda.

I w świetle tego ostatniego oraz w ramach ćwiczeń z idiomów wrócę na moment do osławionego wychodzenia po angielsku. Czyli cichuteńko. Tak, by nikt się nie zorientował. Wyraźnie zwrot jest nie tylko archaiczny, ale i nieprawdziwy. Bo przecież, sami popatrzcie, i Wielka Brytania, i Harry, i Meghan, wszyscy wychodzą, ale z hukiem. To może, skoro język jest żywym tworem, na naszych oczach zmienia się nie tylko Unia i wyspiarska rodzina królewska, ale również znaczenie tego zwrotu frazeologicznego.

Aż strach pomyśleć, co w przyszłości przyniosą ze sobą gentlemen’s agreement i angielskie poczucie humoru.

Pa!!

Edit: w języku angielskim wychodzenie po cichu, bez pożegnania z gospodarzami, to French leave, czyli wychodzenie po francusku (sic!). Dziś używane także w znaczeniu urywania się, np. z pracy, bez formalnej zgody pracodawcy lub związków.

Urzeka mnie ta transformacja idiomu. U Brytyjczyków to Francuzi wychodzą bez pożegnania. U nas – Anglicy. A w jakim kraju znajdziemy Polish leave?
(u Niemców rzecz jest prosta, bez stereotypów i etykiet względem innych nacji – oni po prostu wychodzą niepostrzeżenie: unbemerkt hinausgehen).

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.