piątek, 20 grudnia 2019/ 93 dzień życia w Niemczech
Kilka dni temu Juniorka wróciła do domu bardzo zmartwiona.
– Mamo, mamo, ja się bardzo martwię o Herr Wychowawcę. On się dzisiaj naprawdę bardzo dziwnie zachowywał. Słuchaj, narysował na tablicy człowieczka, powiedział nam, że on wie wszystko, i jak odpowiadaliśmy, to stał przy tym człowieczku, gadał do niego, szeptał, kiwał głową, po czym mówił nam: tak, tak, dobrze, on mówi, że dobrze zrobiłeś. Albo: nie, nie, on się nie zgadza. Falsch. Błąd.
Podła matka, zupełnie się nie przejmuję zmartwieniem Juniorki. Podziwiam kreatywność Herr Wychowawcy i jego tablicowe alter ego. Aż mu zazdroszczę. Naprawdę, w niektórych przypadkach sama bym sobie narysowała taką Karolinę 2, żeby z nią niektóre tematy obgadać. Może nawet przejęłaby na swoje tablicowe barki część odpowiedzialności? Mogłaby też być złym policjantem i robić to, co zwykle chowam głęboko w czeluściach jaźni. Pokazywać język. Albo fucka. Taki mały
i prywatny Mr. Hyde. Dla utrzymania psychicznej higieny.
Herr Wychowawca jest przesympatycznym niewysokim brunetem, który dokonuje cudu i daje sobie radę z grupą kilkunastu uczniów z całego świata. Niemiecka (publiczna) szkoła, do której chodzi Juniorka, jest świetnie przygotowana (podobnie jak cały system w tym kraju) do integrowania cudzoziemców, którzy tu przyjeżdżają. Integracja zaczyna się już od poziomu szkoły i oznacza mocne przygotowanie językowe właśnie w takiej klasie jak ta Juniorki, po to, by po kilku miesiącach dziecko swobodnie mówiące po niemiecku poszło do klasy zgodnej ze swoim poziomem i wiekiem. Te klasy przygotowujące nazywają się INTENSIV i dla grupy juniorów w wieku od około 8 do 15 lat oferują przede wszystkim intensywny kurs niemieckiego (75% czasu), matematyki (15%), przyrody (10%) i angielskiego (5%).
Jak się zdążyłam zorientować, mistrzostwo świata w prowadzeniu takiej klasy polega przede wszystkim na radzeniu sobie z:
- wielością kultur i związaną z tym motywacją (stosunkiem) do idei integracji, w tym językowej, z krajem goszczącym (czyli Niemcami),
- wielością poziomów wiekowych do ogarnięcia (dzieci i nastolatkowie to jednak inna bajka),
- osobniczym stosunkiem do nauki
- oraz poziomem wiedzy wnoszonym na początku, a będącym bagażem przywiezionym z poprzedniego miejsca pobytu.
W sposób naturalny (ale nie znowu taki standardowy) w praktyce oznacza to, że lekcje w tej grupie prowadzi na raz na przykład dwóch nauczycieli. Tak jest na przykład na matematyce. Herr Wychowawca ćwiczy wtedy zadania z młodszymi dziećmi, a ze starszymi pracuje na innym materiale dodatkowy belfer.
Ponieważ migracja ludzi z miejsca na miejsce nie jest uwarunkowana końcem i początkiem roku szkolnego w Niemczech (nad czym zapewne ubolewa część ciała pedagogicznego), zdarza się regularnie, że do klasy dochodzą nowi uczniowie. Tych uczniów prowadzi się od początku – z jednej strony aktywnie uczestniczą w codziennych zajęciach i osłuchują się z niemieckim, z drugiej ich nauka języka właśnie się zaczyna (choć mamy w tej chwili koniec semestru, a zatem do nadrobienia jest ocean materiału).
Obok Wychowawcy na sali pojawiają się też inni, samodzielni nauczyciele. Jeden z nich, nazwijmy go tu sobie pan Flet, jest uosobieniem nudy w szkole. Gdy pada jego nazwisko, dzieci ze współczuciem klepią się po ramieniu: jasne, pan Flet, matko, ale nuda.
Pamiętacie jak ćwiczyłam z Pułkownikową przysłowia na swoich zajęciach? Przeczytałam je wszystkie Juniorce, ale tylko przy jednym się ożywiła:
Wenn alles schläft und einer spricht,
Dann nennt man so was Unterricht.
W bardzo prymitywnym prostym tłumaczeniu:
Gdy wszyscy śpią i jeden gada,
Wtedy wiadomo, że to lekcja.
Aj, Show miał rację, wierne tłumaczenie nie jest piękne, wytężam więc muskuły mózgu i proponuję coś, co się przynajmniej rymuje – nie znam odpowiednika tego przysłowia w Polsce, może nasze lekcje są po prostu ciekawsze niż w Niemczech 😉
Gdy jeden gada , a wszyscy śpią w kole,
wtedy wiadomo, że jesteśmy w szkole.
Ooo – rozentuzjazmowała się Juniorka – to zupełnie jak u nas na zajęciach z Herr Fletem.
Herr Wychowawca w chwili słabości powiedział niedawno całej grupie o swoim marzeniu na święta.
Otóż zamierza przez wszystkie wolne dni oglądać Netflixa, a z kanapy podnosić się tylko po to, żeby otworzyć drzwi dostawcom pizzy.
Nie wie, biedak, że czegokolwiek nie powie, przyjmie to i przetworzy ultra wrażliwa tkanka dziecięcych uszu. Jego słowa wpadną do naszego mieszkania i już tu zostaną, szczegółowo omówione najczęściej przy obiedzie.
Ale prostota tego życzenia, życzenia nauczyciela pod koniec semestru, wydała mi się szczególna. Otóż Herr Wychowawca nie chce ani volvo, ani ferrari, ani wczasów
pod palemką. On chce po prostu nic nie robić na tej swojej kanapie. Tylko on, Netflix i pizza.
Patrzę sobie na świat dookoła, świat końcówki roku, świat kryzysu klimatycznego, świat bez śniegu, choć grudzień, świat zmian, świat, w którym mój własny rząd głosuje nocą, a ludzie wychodzą na ulice, świat wypełniony kolędami w marketach
i plastikiem opakowań na równie plastykowych ubraniach w plastikowych świątecznych zestawach, świat będący matrixem tak szczelnie przykrywającym prawdziwe i pełne życie, że trzeba wielkiej siły i determinacji, by zajrzeć pod powierzchnię rzeczy i się zatrzymać. I może nawet zadać pytania. Czego w życiu chcę. Dokąd dążę. Co jest dla mnie naprawdę ważne. Tak ważne, że gotów jestem poświecić to i to. Odpuścić.
Bo może, sami pomyślcie, wszystko czego dzisiaj chcemy to ta kanapa, Netflix i pizza. Czyli czas dla siebie. A nie najnowszy model wszystkiego, co udało się ostatnio wyprodukować wszystkim.
Życzenie Herr Wychowawcy przesyłam zatem dalej:
Drogi Santa!
Kanapy, pizzy i Netflixa, czyli świętego spokoju, przynieś każdemu złaknionemu. Mnie też.
Ściskam!
Tschuss!
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →