niedziela, 1 września 2019/ 10 dzień życia w Niemczech
Każda, najprostsza nawet czynność, to przynajmniej kilka pytań, których nie zadaję sobie w Polsce, albo które zadaję rzadko. Przykład: od przedwczoraj mamy pralkę i suszarkę. Przywiózł ją team, jakżeby inaczej, polski, trochę mieszany, bo młodszy Polak to poniekąd mój rodak półkrwi, polski jest dla niego drugim językiem i to słychać. Starszy mężczyzna (starszy, czyli tak na oko w moim wieku, sama nie wierzę w to, co piszę) wyraźnie napływowy, po polsku mówił ładnie, choć też z wkradającym się powolutku obcym akcentem. W zasadzie, myślę, z jakim obcym akcentem, przecież ten akcent jest już dla niego zapewne bardziej swojski niż ta z trudem podtrzymywana polszczyzna.
No nic, przywieźli pralkę i suszarkę, i tak oba sprzęty zamieszkały w przytulnej wspólnej pralnio-piwnicy obok tuzina im podobnych sióstr. Po niektórych już widać upływ czasu, niektóre mają się lepiej, inne gorzej, niektóre wysoko trzymają kosze wypełnione detergentami i myślą zapewne, że tak górują nad otoczeniem. W tej części domu łatwo trafić do drzwi pralni. Słychać zza nich swojskie pomrukiwanie maszyn, którym towarzyszy snujący się przy podłodze zapach mocnych proszków i zmiękczaczy do tkanin.
Pralkę z suszarką kupiliśmy w stylowym second-hand z AGD, obie w wersji lux, obie w cenie jednej nówki no-name. Mąż ma wreszcie upragnioną i wymarzoną suszarkę. Widocznie musiał przyjechać do Niemiec, żeby ją mieć. Ja czułam pismo nosem, że cudów nie ma i suszarki też kryją w sobie mroczne tajemnice. Krótka instrukcja obsługi zademonstrowana przez panów od transportu utwierdziła mnie w przekonaniu, że miałam rację. Wyciąganie fafołów i wylewanie wody pozostawiłam Mężowi. Niech ma, co chciał. Ze mną jak z dzieckiem. Mówisz i masz.
Tak po prawdzie to nie było wyjścia. W kondominium, w którym mamy mieszkanie (jakie kondominium, mówi Mąż , to przecież zwykły blok jest, tyle że niewielki), wieszanie prania w mieszkaniach jest zabronione. A na balkonach też nie można. Co kraj to obyczaj. We Włoszech trwa aktualnie gorąca dyskusja, czy wolno odbierać mieszkańcom utrwalony w filmie i malarstwie, historycznie uzasadniony przywilej rozwieszania gaci i pieluch na sznurkach nad głowami zadeptujących włoskie miasta turystów.
W Niemczech nie ma takiej dyskusji. W Niemczech płaci się kary za pranie wiszące na balkonie.
A zatem, przestrzeżona przez właściciela, szczupłego pana S. w okularach, inżyniera od ciepłownictwa, i przez własnego ojca, który oglądał program w telewizji i w tym programie, Kajka, słuchaj, też było powiedziane, że prania nie wieszamy na zewnątrz. To znaczy można, a jak, kto bogatemu zabroni, tyle, że trzeba być wówczas przygotowanym na grzywnę. Mandat. K a r ę . S t r e i f .
No i tak sprytny plan, że najpierw kupimy pralkę i z czasem suszarkę, a ja w tym międzyczasie będę na nielegalu wieszać pranko dyskretnie na balkonie, spalił na panewce.
Wróćmy jednak do początku. Skoro mamy pralkę i s u s z a r k ę , to czas na pranie. Zbieram zatem brudy z obu łazienek, wrzucam do przepastnej torby i już, już mam ruszać do pachnącej reklamową łąką piwnicy, gdy zastygam w kulturowym impasie. Jest niedziela. N i e d z i e l a . Czy oni tutaj dzień święty święcą? Czy w takim dniu chodzi się z praniem po klatce? Zjeżdża klaustrofobiczną windą na samiuteńki dół, by po trzech godzinach odbyć tę samą trasę z ręcznikami pachnącymi różą i fiołkiem, miękkimi od wirowania w programie Schranktroknen? Cholera, trzeba było testy zrobić w sobotę, nie byłoby problemu.
Są dwie zasady, które w takich sytuacjach pozwalają wyjść z twarzą (i z praniem). Jedna mówi, że jak nie wiesz, jak się zachować, zachowuj się przyzwoicie. A druga, w sumie z pierwszą jakoś związana, mówi, popatrz, co robią inni. Czyli moi sąsiedzi. A zatem cichuteńko sunę windą w dół w obstawie Męża i Juniorki. Równie cicho otwieramy drzwi do piwnicy i niemal jednocześnie oddychamy z ulgą. Z pralni dochodzi znajomy, cichy pomruk pracujących maszyn. Czyli można. Z godnością podążamy na spotkanie z duetem AGD. Wkładamy pranie. Wrzucamy trójkolorową kapsułkę, która sprawi, że pranie będzie miękkie i pachnące, jak nie przymierzając kwiatki na łące. I odpowiednio później odbieramy tkaniny gotowe do wyłożenia na półki szaf, świeże i suche. Ziszczony sen mojego Męża.
Składam bawełnę z Indii w ręcznikach ze szwedzkiej IKEI, wypraną wraz z T-shirtami z Chin i Tajwanu. Każdy ma swój sen. Mój to maszyna do składania i prasowania ubrań. Mogłaby też je odkładać na miejsce na półkach. Ale tego snu w globalnej wiosce nikt jeszcze nie spełnił. Widocznie ambitne yuppies w Dolinie Krzemowej mają do dyspozycji sprawne ręce meksykańskich sprzątaczek.
Tschuss!
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →