czwartek, 09.07.2020
Barbarossa właśnie się obudził. Ma nieprzytomne spojrzenie, głowę nieco pochyloną, jakby to ona, raptownie opadając na pierś, obudziła go jak każdego, kto doświadczył nierównej walki z drzemką. Usta półotwarte, jedną ręką jeszcze gmera w kędzierzawej i długiej brodzie, drugą już trzyma miecz, trochę nie jak wojownik broń, a jak zniedołężniały starzec kij do podparcia. Siedzi, ale lewą nogę ugiął jakby właśnie miał się zerwać do biegu. Jest prawie gotowy, a prawie, jak pouczają nas współczesne reklamy, robi wielką różnicę.
Jego sąsiad z góry, Barbablanca, wyprostowany jak przysłowiowa świeca siedzi na równie zdyscyplinowanym rumaku. Odlany z miedzi lśni metalicznie i surowo, od pikielhauby po czubki pięt w wojskowych butach. Mundur bez fałdy, płaszcz bez skazy, wzrok utkwiony w linię horyzontu wyznaczoną przez złote pola i szaroniebieskie niebo Turyngii. Nie spał pewnie wiele nocy, przecież nie ma nawet czasu na zmęczenie, ale Hohenzollernowie nie pokazują słabości, a już na pewno nie pokazują słabości Hohenzollernów płótna i rzeźby ich czasów.
Ich habe keine Zeit müde zu sein, nie mam czasu na zmęczenie, słowa przypisywane Wilhelmowi I i zarazem tytuł rzeźby Michela Locka z roku 1891. Grupa przedstawia umierającego cesarza z aniołem śmierci u boku. Oryginał już nie istnieje.
Koń Barbablanki podnosi prawe kopyto w idealnej harmonii z ugiętą nogą starca poniżej. I to jest w zasadzie wszystko, co łączy te dwie postacie. A przecież w tym jednym z największych pomników Niemiec* architekt Brunon Schmitz nie bez powodu zespolił obu cesarzy. Jak na osi czasu wznoszącej się symbolicznie z dołu w górę, od podziemi po niebo, nawiązując do legendy Kyffhäusera, stworzył kamienne kontinuum, tak wielkie i mocne, by uwierzyli w tę wielkość i moc wszyscy, a przede wszystkim przeciwnicy i wrogowie drugiej Rzeszy.
Fryderyk I Barbarossa był niemieckim cesarzem panującym w XII wieku. Jego dokonania w owym czasie były niewątpliwie świadectwem epoki, ale przez kolejne stulecia oceniano je dość umiarkowanie. Skupiony na ówczesnych Niemczech, mówiący po niemiecku (historia udowadnia, że to nie było wcale takie oczywiste), skonfliktowany z papieżem, intensywnie starający się powiększyć podlegające mu tereny o ziemie na południe od Alp** (stąd zresztą wziął się jego przydomek, ogniście rudowłosy został nazwany przez Włochów barba rossa, ruda broda). Zginął podczas wyprawy krzyżowej – źródła podają różnie, we wszystkich jak wspólny mianownik pojawia się rzeka: spadł z konia, prawdopodobnie w wyniku udaru, i utonął w rzece Salef. Albo kapkę bardziej banalnie: kąpał się (mył?) i utonął. A że takiego przypadku strategicznie w swych planach nie uwzględnił, zastępcy zabrakło, towarzystwo się rozbiegło, koniec imprezy krucjaty. Stulecia płynęły jak woda w Salef, im dalej w czasie od opisywanych wydarzeń, tym wspomnienia o Barbarossie były bardziej soczyste i święte, a jego kierunek polityki (północne miasta Włoch) intrygujący. W podaniach zaczął się pojawiać jako król opiekun i dobry duch, znaleźli się i tacy, którzy go osobiście widzieli w paru miejscach na niemieckiej ziemi, między innymi właśnie w okolicach gór Kyffhäuser. To tu, w głębokiej jamie, śpiąc wśród zaczarowanych rycerzy, miał czekać na właściwy moment. Ten moment wyznaczały kruki krążące nad grotą. Gdy odlecą, będzie to sygnałem, że czas się wypełnił i Barbarossa może przerwać swój sen. Wówczas Niemcy będą wielkie i do takich Niemiec stary król może wracać bez wstydu.
Fryderyk Wilhelm I, syn Luizy Pruskiej (klik), którego zafrasowane lico możecie zobaczyć np. tutaj, przydomka siwobrody (Barbablanca) dorobił się w ramach analogii poszukiwanych między misją, którą przyszło mu pełnić (zjednoczenie Niemiec), a rolą Fryderyka w średniowieczu (cesarstwo). Jego wnuk, Wilhelm II, podszedł do wyobrażeń o nowym cesarstwie niemieckim zupełnie poważnie, a pomnik, który postawił dziadkowi w niecałą dekadę po śmierci, był jak kamienne credo. Oto świeżo zjednoczone Niemcy urosły w siłę pod rządami Wilhelma I. Ta wielkość narodu wybudza ze snu legendarnego Fryderyka Barbarossę – przecież tylko na to czekał, kruki nie krążą już nad górą, czas się wypełnił. Ale nowe Niemcy tylko pozornie potrzebowały Rudobrodego. W rzeczywistości sięgały po legendę, by służyła za spoiwo łączące południowy zachód kraju (Fryderyk I) i północny wschód (Hohenzollern). Tak jak wiek wcześniej małżeństwo Luizy Meklemburskiej i pruskiego Fryderyka IV cementowało wybijające się na niepodległość młode Niemcy, tak teraz, dosłownie i w przenośni, stary Barbarossa legł u podstaw wspólnej narodowej sprawy. Dlatego może tak beztrosko i w nieskończoność przeciągać się na swym kamiennym tronie wśród skał i zaklętych smoków wykutych w piaskowcu. Może trwać w swej pozie prawie zrywającego się, prawie obudzonego, prawie z mieczem. Prawdziwy przywódca jest już poza obrazem. To Wilhelm II. To on wybrał kształt pomnika i zwolnił Bismarcka. Przy takim kanclerzu jego pomysł na nowe Niemcy po prostu nie byłby możliwy. Wilhelm II rozwija niemiecką flotę i dąży do światowego konfliktu. Być może stary Barbarossa już wtedy przeczuł, jak kiepskim strategiem był wnuk Barbablanki. To, co nie marszczy miedzianego czoła Wilhelma I, wstrząsa właśnie przebudzonym starcem. To dlatego wyrywa sobie włosy z kamiennej brody i chwyta za miecz, chcąc zapobiec jednemu z największych blamażów w historii jego narodu.
Daremnie.
Przed nim tylko złote pola Turyngii i grafitowe niebo, po którym gwałtowny wiar gna białe obłoki. Rozpędzone tryby polityki i wielkoniemieckie ambicje miażdżą przeciwników, a legendarnych herosów zapędzają do propagandowych usług. Za ponad pół wieku Niemcy zapłacą wysoką cenę za zabawę historią. 25 lutego 1945 roku Aliancka Rada Kontroli podpisze uchwałę, która na zawsze zlikwiduje Prusy i ich rozbuchany militaryzm.
W ten sposób Hohenzollernowie odchodzą w annały historii i praktyczny niebyt. Barbarossa i Barbablanca uwięzieni wespół na Kyffhäuserze, onegdaj symbol narodowej jedności, bezsilnie obserwują ponowny podział kraju.
Przed nimi, jak zawsze, tylko złote pola Turyngii i grafitowe niebo.
Tschüss!
*Kyffhäuser jest trzecim co do wielkości zabytkiem w Niemczech (po Pomniku Bitwy Narodów w Lipsku i pomniku Cesarza Wilhelma w Porta Westfalica). Pomnik jest rzeczywiście olbrzymi i widoczny z daleka. Podstawa liczy 96 m szerokości na 131 m głębokości, wieża ma 81 m wysokości.
**ta rozterka, na ile się lubić z północnymi Włochami, a na ile je posiadać, czy może jednak zamiast tego kolonizować Słowian na wschodzie towarzyszyła Niemcom przez zaskakująco wiele stuleci (aż do 2. W. Ś.)
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →
Pomników nie odlewa się w miedzi,a w brązie lub spiżu,które to są stopami tejże .
Dziękuję za uważną lekturę i komentarz. Informację o wspomnianej miedzi znalazłam podczas lektury Muenklera i tam autor wyraźnie pisze o „wykutym w miedzi” cesarzu Wilhelmie. Czy taką rzeźbę można wykuć w miedzi? Czy jednak jest to odlew i kwestia niuansów tłumaczenia? Proszę o sygnał, z chęcią dowiem się więcej, to ciekawe.