zonk?

środa, 16 października 2019/ 39 dzień życia w Niemczech

Pamiętacie Frau Stil, naszą stylową sąsiadkę? Już na samym początku wspólnego sąsiedztwa zadała odzieżowego szyku i jeszcze przyniosła kwiatek na powitanie. Cudną, wyrośniętą orchideę, ze strumieniami białych kwiatów opadającymi z dwóch stron grubej zielonej łodygi. Trudno, że nie lubię orchidei. Wzięłam wybujały egzemplarz pod swój dach i umieściłam w łazience.

Nie, że najmniej ją tam widać. Po prostu orchidee lubią ciepło i wilgoć, i jak to mają, to rosną jak szalone, czego dowiodły wszystkie te, które rosły w moim polskim domu. Tak się bowiem stało, że przy całym moim nielubieniu orchidei, w ciągu kilku lat stałam się posiadaczką paru pokaźnych egzemplarzy. Wszystkie bez wyjątku dostałam w prezencie 🙁 . Wcisnęłam je bez sentymentów na parapet między kuchenne okno a zlew, w pobliże elektrycznego czajnika. Najmniej tam przeszkadzały. I stało się niebywałe. Nienawożone, w zasadzie osierocone, piękne pasożyty w cieple padającym z okna i przy stałej wilgoci kranu lub pary wybuchły eksplozją kwiatów. Mniej lub bardziej zaawansowani rodzinni i zaprzyjaźnieni hodowcy z zawiścią w głosie dopytywali, co robię, by osiągnąć tak spektakularny efekt. No nic. Właśnie, że idealnie nic. Nawet ich nie przesadzałam, zgrubiałe sznurki ich szarych korzeni wyłaziły z doniczek, a cała energia szła w białe i różowe mięsiste motyle płatki. Taka sucza miłość. I takie jej efekty.

Przed wyjazdem do Niemiec znalazłam dla nich nowy dom. Przejęta gospodyni z urazą w głosie obwieściła, że jak można było tak je zaniedbać i z miejsca rozsadziła. A potem zaczęła o nie starannie dbać.  No i nie ma już moich pięknych orchidei, ani ona, ani ja. Zagłaskała kota na śmierć. Po kwiatach zostały wspomnienia i zielone łyse łodygi w rewelacyjnie nowych doniczkach. Łodygi mają dużo miejsca i równie dużo dobrej ziemi.

I nie mają kwiatów.


A zatem już się wydawało, że skończyłam z orchideami w moim (niemieckim) życiu, gdy do drzwi zapukała Frau Stil ze swoim orchideowym prezentem. Czyli jednak fatum.

Podziękowałam serdecznie i usadziłam stwora w łazience. Jak nie zapomnę, to podlewam.  Nie wyciągnęłam nawet doniczki z ozdobnej papierowej osłonki. Nie nawożę. Nie rozmawiam. Nie puszczam klasycznej muzyki.

Kwitnie jak szalony.

Ale dzisiaj nie o tym.

Aby się jakoś sąsiadce odwdzięczyć, postanowiłyśmy z Juniorką przywieźć jej z Polski jesienny bukiecik. Na wielu niemieckich drzwiach wiszą sezonowe stroiki – może zatem i taki złoto wrzosowy koszyk spełni swoje zadanie.

Wymyśliłam grę kolorów opartą na jesiennej palecie podesłanej przez znajomą. Fioletowe wrzosy i dynia. To jest to! Znalezienie małej, za to pomarańczowej i klasycznej w swej dyniowatości dyńki do koszyka zajęło nam trochę czasu. Zaprzyjaźniona kwiaciarka artystycznie zebrała całość w przytulną kompozycję. A my, jakby nam było mało rzeczy do przewiezienia, wiozłyśmy to cudo przez pół Europy na stercie innych przedmiotów z Polski, czuwając przez tych dziewięć godzin, by bluszcz się przypadkiem nie naderwał, dyńka nie pękła, wrzos nie osypał…

I następnego dnia zapukałyśmy do sąsiadki, by jej to cudo wręczyć. 


Mieszkanie Frau Stil było eleganckie jak jej orchidea. Biel z czernią, wielkie (czyste!)  okna na olbrzymi taras, sterylnie i nowocześnie. Nasz słowiański kosz pasował tam jak pięść do nosa. Jak wół do karety. Może, pomyślałam, będzie pasował choć na taras. Liczy się, jak wiemy, intencja.  Nie, dziękujemy za kawę, za moment wybiegam na niemiecki. Tak, tak, natürlich, viel Spass, wiele przyjemności, taka zabawa, no, wiadomo, taki kurs to dla mnie pewne wyzwanie.

Po kilku zdaniach wymienionych w tym niełatwym przecież języku wstajemy z krzeseł. Nasza sąsiadka również się podnosi, nieco waha, wreszcie wychodzi z propozycją. Ona ma tu trochę takich ubrań, całkiem niezniszczone. Może byśmy chciały?

Zonk.

A już było tak miło.


No, Drodzy Czytelnicy, a co Wy zrobilibyście w takiej sytuacji?


Zwykle, gdy rzeczy się dzieją, nie ma luksusu wielogodzinnych rozkminek nad własną reakcją. Jesteś tu i teraz. Ty, Twój rozmówca, sytuacja i kontekst. Cała Wasza wspólna historia i przyszłość, być może zależna od tego, co się wydarzy. Co będzie Twoją reakcją. I reakcją na Twoją reakcję.


To nawet nie są mgnienia oka.


Mam przed sobą uśmiechniętą Frau Stil. Jestem z moją młodszą córką w eleganckim salonie. Jesteśmy fajnie ubrane. Czytamy dobre książki. Jesteśmy z mężem dobrze wykształceni. Mówimy w kilku językach. Ja mam za sobą lata prowadzenia firmy, mój mąż jest poważnym specjalistą. Zarabiamy sensowne pieniądze – i – jak mniemam – robimy dobre wrażenie. I Frau Stil proponuje mi swoje używane ubrania.


W tych nanonanonanomikrosekundach przez moją głowę przemykają myśli błyskawice (kolejność nie do końca przypadkowa):

1. czyli jednak jestem w jej oczach gorsza (bo z Polski)

2. czy ja wyglądam, jakbym nie miała na ubrania?

3. a może to po prostu osławione praktyczne niemiecki podejście do życia. Co się ma zmarnować, niech ktoś jeszcze skorzysta

4. sama też wydaję ciuchy innym

5. nie zaproponowałam ciuchów sąsiadce w Suchym, ponieważ oceniłam, że jest uboższa ode mnie
i nie chciałam swą propozycją jej urazić

6. może to jednak wyłącznie gest serdeczności? Może nawet bliskości?

7. ale bliskość to ja mam z przyjaciółkami, budowaną od lat. To chyba jednak nie bliskość.


Nie męcz się, Czytelniku. Zwycięża dobra wola, zresztą niespecjalnie wiem, jak (bez względu na język) miałabym powiedzieć w tej sytuacji grzeczne i stanowcze „nie”. Uprzejmie przejmuję kilka żakietów pachnących szyprem (skądś wiem, że nigdy ich tu nie założę i nie chodzi o fason), dziękuję i rzucam, ale bardzo wyraźnie, że jasne, nie ma sprawy, ja sama również oddaję moje ciuchy koleżankom. To takie praktyczne. Normalne. Eko.

Wychodzimy.


Kurtyna.



Wieczorem po kursie padam na kanapę obok Męża. Już wie o naszym koszu z dynią, wizytą w mieszkaniu white&black i żakietach. Rzadko mamy podobny osąd na te same sprawy, ale tym razem trafia w sedno:

– W obdarowywaniu – mówi – chodzi o to, jak się poczuje obdarowywany. W tej sytuacji jesteśmy na granicy. Albo nawet granica została przekroczona.


No właśnie.


Ale może czujemy tak tylko my?  Może Frau Stil w ogóle o tym nie myśli? Pewnie nawet nie wie, jaką lawinę przemyśleń i emocji spowodowała.



Edit: tak bardzo nie mam wyczucia niepisanych norm w tym kraju 🙁 Tych mikroekspresji, gdy robisz coś nie OK. Tego, co możesz proponować i tego, co nie uchodzi. Tego, co mówisz wprost. Tego, czego nie mówisz wprost. Tego, czego nigdy nie mówisz.


Oby czas przyniósł oświecenie.

Czas i doświadczenie. I obserwacja.




Tschuss!

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.