mein Name ist Bond

piątek, 13.11.2020/Niemcy

Jak wiadomo, śmierć miała nadejść dopiero jutro. Dla przystojnego Szkota, który, jak wino, z wiekiem był tylko lepszy, tym jutrem okazał się 31 października. To tego dnia pożegnaliśmy Seana Connery’ego, aktora wielu ról, choć dla mnie, bondomaniaczki, przede wszystkim jednego z najlepszych Bondów kultowej serii. A już bezsprzecznie pierwszego – Sean zagrał w otwierającym odcinku i nadał swemu bohaterowi cechy, które w kolejnych wcieleniach powielano lub kontestowano (z różnym skutkiem). A ponieważ Bond od zawsze pokazywał świat swoich czasów, w tym jego lęki i obsesje, dzisiaj porozmawiamy o Niemczech z perspektywy szpiega Jej Królewskiej Mości. Zapraszam do podróży w czasie.

Goldfinger
(trailer dla przypomnienia: klik)

Do „Goldfingera” wróciłam kilka dni temu, w moim osobistym hołdzie dla zmarłego aktora. Film w reżyserii Guya Hamiltona nakręcono w 1964 roku jako trzecią część serii (pierwszy był „Doktor No” z 1962 roku, drugi: „Pozdrowienia z Rosji” (1963)). Fabuła jest sprytnym nawiązaniem do opowieści o królu Midasie i jego przekleństwie darze. Czegokolwiek nie dotknie król, zamienia się w złoto. Podobnie jest z tytułowym Aurikiem Goldfingerem*, może z tą niewielką różnicą, że zamiana w kruszec odbywa się przy pomocy odpowiedniej technologii (a nie cudu) i wymaga sporo ambarasu, w tym nie zawsze (= rzadko) uczciwych działań. Zgodnie z poetyką Bondów owego okresu, zło jest nie tylko moralnie brzydkie, ale też fizycznie, przy czym szpetota szwarccharakteru jest przerysowana i idealnie odwrotna względem przystojnego szpiega. Goldfinger jest zatem mężczyzną ryżym, grubym, niewysokim i z brzuchem, i oczywiście nie ma manier ani polotu Bonda.

Chyba nikt mnie nie oskarży o spoiler, jeśli powiem, że w finale zwycięża 007 ;-). Zanim się to jednak wydarzy, wypije swoje martini, wycałuje wszystkie panie i poflirtuje z Money Penny. Przemierzy też pół świata, w tym Europy, a przy tej okazji pojawią się wątki niemieckie. Niektóre podane wprost, inne przysłowiowym półgębkiem. Skoro Relokowana opowiada o Niemczech, przyjrzyjmy się im dokładniej.

Niechlubna przeszłość i jej klisze
Jako pretekst do kontaktów z Goldfingerem Bond otrzymuje od M sztabkę złota. Złoto opatrzone jest faszystowską swastyką i stanowi namacalne echo konfliktu zakończonego w Europie niemal dwie dekady wcześniej. Antybohater Auric (grany przez niemieckiego aktora Gerta Fröbego) podróżuje charakterystycznym garbusem, volkswagenem z 1938 roku, którego proweniencja napawa właściciela dumą (te auta, nazwane w nazistowskich Niemczech KdF-Wagen, powstały z bezpośredniej inspiracji Hitlera; pierwsze modele zjechały z taśmy produkcyjnej właśnie w ‘38). Jednak najsilniejszym nawiązaniem do niemieckiej niechlubnej przeszłości jest scena zagazowania mafiozów na ranczu. Uważny widz dostrzeże charakterystyczny strój Goldfingera: bryczesy i żołnierski krój marynarki. Analogia, bezpośrednia i pozbawiona finezji, narzuca się sama. Zgadnijcie jaka.

Bondy słyną z umiejętności destylowania klimatu swojej epoki i jak w soczewce pokazują, czym żyją współcześni produkcji widzowie. Skoro tak, odpowiedź na pytanie, jakie Niemcy funkcjonują w europejskiej świadomości lat 60-ych minionego wieku, nie jest trudna. Można ją za to zakwalifikować jako zadziwiającą, jeśli weźmie się pod uwagę powojenne starania Niemiec o odwrócenie tego trendu i – umownie i dosłownie – lepszą prasę. Bo przecież w latach poprzedzających nakręcenie „Goldfingera” w Niemczech działo się nie tylko dużo, ale przede wszystkim w opozycji do tragicznej wojennej historii**.  Siłę tych działań oddają ich konsekwencje, odczuwane do dziś.

Nie tylko berliński mur
Historia Niemiec tego okresu zbyt często upraszczana jest do kilku dat, w tym do osławionego roku ’61, gdy berliński mur podzielił miasto, a prezydent Kennedy wyrzekł znamienne, uwodzące mieszkańców: „Ich bin ein Berliner”.  Dla pełniejszej perspektywy warto spojrzeć na ten czas szerzej. W roku 1955 (a zatem na 9 lat przed ekranizacją 3. Bonda) RFN została członkiem NATO, a dwa lata później współzałożycielem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Na początku lat 60-ych, pod wpływem grupy studentów, rozpoczął się przełom w podejściu Niemców do brunatnej przeszłości. Działo się w to kontrze do pomysłu Adenauera, czyli planowanej amnestii obejmującej swym zasięgiem wielu niemieckich inteligentów, uwikłanych wcześniej we współpracę z hitlerowskim reżimem. Oddolna studencka inicjatywa otworzyła Niemcom oczy na kryminalną przeszłość części społeczeństwa i wymusiła realne zmiany administracyjne i kulturowe. Równolegle, jeszcze przed rokiem 60-ym, Niemcy podpisują szereg międzynarodowych umów umożliwiających sprowadzenie do RFN robotników czasowych. To na mocy tych porozumień odbywa się wielka emigracja z Turcji, Grecji czy Włoch. W teorii robotnicy mieli pozostać nad Renem i Menem tylko przez jakiś czas (nie zakładano, że zakorzenią się na stałe) i stąd nazywano ich gastarbeiterami, pracownikami gościnnymi. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Emigranci osiedli na dobre i dziś głośno mówi się o ich znaczącym udziale w tzw. niemieckim cudzie gospodarczym.***

Nieoczywiste skutki
Tego wszystkiego nie znajdziecie w „Goldfingerze”. Niemiecka obecność w kadrach jest powielaną uproszczoną wersją „złych Niemców”. Tego chcieli ówcześni widzowie, i to dostawali, razem z klapsami wymierzanymi w dziewczęce pośladki i luksusowymi wnętrzami w światowych miejscówkach premium. Kusząco prosty podział na dobro i zło idealnie sprawdzał się w epoce zimnej wojny. I chociaż Niemcy lat trzydziestych i czterdziestych w sposób oczywisty zapracowały na taki wizerunek, chyba nie zdawały sobie sprawy z długotrwałych konsekwencji. Bo okazuje się, że nie tylko twórcy Bonda nie zapomnieli. Nawet dziś, niemal sto lat od wojny, kolejne pokolenia niosą w sobie pamięć tego konfliktu, każde inaczej. I ta pamięć wpływa na polityczne decyzje, partyjne sojusze i społeczne nastroje. Na literaturę. Na sztukę. Na miejską przestrzeń. Na gospodarkę. Na wszystko.
Ale to już zupełnie inna Opowieść. I na kiedy indziej.

Tschuss!


*Auric Goldfinger to znamienna gra słów i znaczeń. Nie tylko goldfinger – złoty palec – jest nawiązaniem do zmieniania wszystkiego w złoto przez dotyk, ale i imię bohatera: Auric – od jonu złota lub przymiotnika od łacińskiej nazwy złota, aurum.

**brunatny cień będzie się za Niemcami ciągnął jeszcze długo –pisałam o tym przy okazji recenzji „Pasażera do Frankfurtu”, powieści Agathy Christie z 1970 roku (do przeczytania tutaj). Pytanie, czy uwolnią się od niego kiedykolwiek, pozostaje otwarte.

*** ciekawostka: zakładana wówczas tymczasowość pobytu gastarbeiterów wpłynęła (m. in.) na brak działań integracyjnych ze  strony państwa gospodarza. Niemcy wyciągnęli wnioski i alarmują, by pod żadnym pozorem nie zaniedbywać takich programów w chwili obecnej. A wiedzą, co mówią, ponieważ co piąty mieszkaniec Niemiec ma imigranckie korzenie.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

2 komentarze

  1. Wątki niemieckie w literaturze to dla mnie na pierwszym miejscu Indiana Jones w „Ostatniej krucjacie” i autograf od Sama-Wiesz-Kogo 🙂

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.