Mathildenhöhe, czyli o poszukiwaniu domu modelowego

czwartek, 19 listopada 2020/Niemcy

Lata 90-te XIX wieku i początek XX wieku obfitowały w zadziwiające wydarzenia w życiu Wielkiego Księcia Hesji – Darmstadt, Ernsta Ludwiga. Po pierwsze, ożenił się z kuzynką Victorią Melitą z Edynburga, przy czym ani on, ani Victoria specjalnie się do tego ożenku nie palili. Co prawda i ożenek z krewną, i brak uczucia temu towarzyszący nie były wówczas w jego środowisku niczym nowym, ale nie każdemu tak zawieranemu związkowi patronowała brytyjska królowa. No i nie na każdym weselu młodsza siostra pana młodego ogłaszała zaręczyny z carem Rosji.

Z perspektywy czasu można też zauważyć, że nad losem Ernsta zawisło słówko przeznaczenie: ostatni. Car miał się okazać ostatnim carem, a Ernst Ludwig ostatnim Wielkim Księciem Hesji. I żonę, kolokwialnie rzecz ujmując, też miał ostatnią do (książęcej) roboty. Nie tylko, że lubowała się w organizowaniu imprez mocno nieformalnych, to jeszcze przestała wypełniać książęce obowiązki. Nieotwarte listy w ważnych sprawach pozostawały bez odpowiedzi. Rodzinne wizyty u starszych krewnych – bez echa. Nuuuuudaaaa, odpowiadała na nagabywania męża i oddalała się w pośpiechu. Najpierw z sypialni, potem z zamku, wreszcie z Hesji. Nie zatrzymywały jej w domu ani obowiązki, ani serce. Być może szalę goryczy przeważył incydent z chłopcem służącym, którego znalazła w mężowskim łóżku po jednej z takich wypraw. Kiedy w 1901 roku na Wyspach kończy żywot pechowa swatka, królowa Wiktoria, w Hesji dogorywa małżeństwo Ernsta. Po rozwodzie jedyna córka księcia pozostaje z papą. Bliską i serdeczną relację budowaną podczas przeciągających się nieobecności matki cementuje teraz ojcowska wyłączność. Sielankę przerywa dramat. W listopadzie 1903 roku ośmioletnia Lizbeth zapada na dur brzuszny. Choroba postępuje błyskawicznie. Dziecko umiera w ciągu kilku dni od wystąpienia pierwszych objawów. Z tą stratą wielki książę nie pogodził się do końca życia. By wypełnić czymś wlokące się godziny, skupił swą uwagę na promocji kolonii artystów, założonej w Darmstadt w 1899 roku.

Ta kolonia to właśnie Mathildenhöhe, secesyjny eksperyment w trzech ekspresyjnych aktach wyznaczonych przez kolejne wystawy, który, podobnie jak wiele siostrzanych artystycznych zgrupowań w całej Europie (klik) zgasiła 1. Wojna Światowa.  Ale jego rozmach i główny koncept poniosły potem lata dwudzieste i trzydzieste, a z czasem powojnie. Mam tu na myśli ideę domu dla przeciętnie zarabiających – domu wzoru, łatwego w powieleniu, stylowego zgodnie z modą epoki. To dla takiego domu społecznych marzeń w Mathildenhöhe zrzeszyli się i zamieszkali przede wszystkim architekci, rzeźbiarze i graficy, czyli protoplaści dzisiejszych projektantów. Ówcześni ideowcy, którzy szukali – i stawiali dla siebie, czyli testowali w praktyce – formy mieszkania dla współczesnego człowieka. Budynku  zaplanowanego od najmniejszego do największego szczegółu, od klamki po dach, wzorcowo i ideowo zespolonego formą i stylistyką rozwiązań w jedną przemyślaną całość. Tym, który zaszedł najdalej w przekuwaniu idei w czyn, był Peter Behrens, architekt samouk, który zaprojektował i postawił dom idealnie odpowiadający założeniom artystycznym grupy (i najdroższy (sic!)): od początku do końca łączący w jedność architekturę, styl, wyposażenie wnętrz, malarstwo i dekoracje.   

Budowa domu nawet pod auspicjami Wielkiego Księcia nie należała do tanich. Spośród kilkunastu członków kolonii stać było na to tylko kilku, w tym Behrensa. Na zdjęciu właśnie ten dom, zresztą najdroższy spośród wszystkich prezentowanych, przedstawiany jako jednolite i „totalne dzieło sztuki”. Artysta nigdy w nim nie zamieszkał, wkrótce po wystawie lokum sprzedał i w 1903 roku przeniósł się do Düsseldorfu.

Mathildenhöhe, zbiorowisko takich i podobnych im domów pierwotnie zamieszkiwanych przez projektujących je artystów, to malownicze wzniesienie i zarazem najwyższy punkt w Darmstadt. Swą nazwę zawdzięcza pochodzącej z Bawarii księżniczce Matyldzie, która przez zamążpójście z Ludwikiem III uzyskała tytuł Wielkiej Księżnej Hesji i Renu. To wtedy (1 poł. XIX w.) wzgórze zagospodarowano w stylu angielskiego parku krajobrazowego, a za czasów panowania rodziców Ernsta Ludwiga wybudowano pod nim wielki zbiornik wodny, który miał zaopatrywać skokowo rozrastające się Darmstadt (rewolucja przemysłowa i masowa migracja ludności do miast) w wodę.

Nieopodal zbiornika, na importowanej z Rosji prawosławnej ziemi postawiono malowniczą cerkiew, za którą w całości zapłacił rosyjski car, ten sam, który zaręczył się z siostrą Wielkiego Księcia w pamiętnym 1894 roku.  Świątynia miała służyć carskiej rodzinie i jej dworowi, gdy przybywali z wizytą w rodzinne strony carycy Aleksandry.

Dosłownie tuż przy cerkwi rośnie wytyczony jeszcze w 1833 gaj platanowy. Wyżwirowane ścieżki,  regularne jak pola na szachownicy, przecinają zagajnik w pionie i poziomie,. Idealne miejsce do gry w bule i minipiknik na parkowych ławkach. Jedno i drugie uprawiane z pasją podczas niemieckiego covidowego soft locka. Od czasu do czasu, gdy metalowa kula stuknie w drugą, można podnieść wzrok i natknąć się na jedną z rzeźb, które od 1914 roku upiększają platanową przestrzeń. To prace Bernharda Hoetgera, architekta, rzeźbiarza i malarza, jednego z przedstawicieli niemieckiego ekspresjonizmu, członka artystycznej wspólnoty w Darmstadt.

Wejścia na platanowy skwer strzeże Hoetgerowy duet drapieżników z dziećmi: brązowy lampart i – na fotografii – srebrny lew z budzącym się maluchem, symbol dnia.

Pierwsza wystawa, przedstawiająca duże i drogie domy, okazała się finansową porażką. Kolejne, zrealizowane w latach 1904 i 1908, wzięły na warsztat rozwiązania dla mniej zamożnych rodzin, w tym dla robotników. Sama firma Opel zamówiła projekt domu jednorodzinnego dla przykładowego pracownika ze swojej fabryki. Zaproponowana realizacja oferowała nie tylko pełne wyposażenie, ale i zastąpienie salonu z otwartą kuchnią małą kuchnią i osobnym sporym pokojem dziennym. Na piętrze pracownik Opla znalazłby dwie duże sypialnie i łazienkę. Brzmi znajomo? Piętnaście lat później, we frankfurckiej realizacji modernistycznych wizji przywoła te proporcje Ernst May (klik). Ten sam, który  studiował w Darmstadt dokładnie wtedy, gdy zrzeszeni w kolonii artyści mierzyli się w praktyce z ideą małych domów na mniejszą kieszeń.
Przypadek?
Ja nie wierzę w przypadki.

A Wy?


Tschüss!



Ważne: o innej inspirującej i ciekawej niemieckiej kolonii artystów pisałam tutaj. Zapraszam!

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.