03.06.2022
![](https://opowiescirelokowanej.pl/wp-content/uploads/2022/06/Milosnik-roz-700x879.jpg)
Czerwiec i lipiec to heski triumf róż. Kwitną wszędzie i pachną, a im bardziej na zachód, tym ten zapach potężniejszy. Pąki, w zależności od odmiany, rozchylają się wcześniej lub później, w efekcie całe ulice i parki przez wiele długich tygodni wypełnia różana woń i kakofonia kolorów. Pamiętam, kiedy trzy lata temu doświadczyłam tego po raz pierwszy. Zdziwienie i oszołomienie, i wielka radość, bo róża ma w sobie piękno, które mnie obezwładnia. I tak co roku o tej porze wędruję sobie po ulicach miast i miasteczek regionu nieustannie wtykając nos w upojne płatki. Dzięki temu już wiem, jak pachną żółte mięsiste róże pnące się po murze sąsiada i że zupełnie innym zapachem wabi do siebie pszczoły i motyle dzika róża, którą na skraju lasu codziennie mijam na spacerze z psem.
I właśnie przez ten nos wetknięty, za przeproszeniem, w różane sprawy, tak mnie zafascynował obraz Carla Spiztwega zatytułowany „Miłośnik róż” (choć po bliższym przyjrzeniu się płótnu sami zobaczycie, że doprawdy nie o róże tu chodzi. A przynajmniej nie tyko o róże 😉 ). Zapraszam.
Franz Carl Spitzweg wcale nie miał być malarzem. Urodzony w 1808 roku w zamożnej mieszczańskiej rodzinie, miał zostać farmaceutą i od drogi tej przezorny papa Franciszka, Simon Spitzweg, z powodzeniem handlujący przyprawami, nie widział odstępstwa. Podobnie jak dla ścieżek wytyczonych dla pozostałych synów, a Simon miał ich jak w baśni, dokładnie trzech. A zatem jednemu zaplanowano karierę lekarza, drugiemu przedsiębiorcy, a trzeciemu, Franzowi Carlowi właśnie – farmaceuty. Przyszły aptekarz rozpoczął studia zgodnie z życzeniem ojca i ukończył je z wyróżnieniem, choć już po śmierci rodzica. Podczas pierwszej pracy – w aptece „Pod Lwami” zetknął się z artystami. I – jak się zapewne domyślacie – to by było na tyle z życzenia ojca, który pozostawił synowi przecież także spadek. Dzięki temu legatowi mógł młody Spitzweg dalej żyć bez konieczności wyrzeczenia się malarskiej pasji.
I chociaż jako malarz był samoukiem, zdobyte farmaceutyczne wykształcenie, w tym przede wszystkim znajomość chemii, pozwoliło mu tak mieszać farby, by tworzyć niesamowite i niespotykane u innych kolory. Na przykład Spitzwegowe niebo ma do dziś wyjątkową barwę jasnego, święcącego błękitu, po której od razu można odgadnąć autora.
![](https://opowiescirelokowanej.pl/wp-content/uploads/2022/06/Carl_Spitzweg_Na-strychu.jpg)
Zanim artysta przerzucił się na poważniejsze pejzaże, sporo jego prac wyglądało właśnie tak jak powyższe. Kameralne i skupione na szczególe, a w zasadzie na opowiadanej mikrohistorii. A w tej historii mieszczanie i mieszczanki, ich mały bourjois świat wypełniony skrzętną krzątaniną skupioną wokół domowych czynności. Słabości, miłości, figle i romanse, codzienne smutki, spokojne pasje. I mnóstwo roślin, które Franz Carl znał i rozpoznawał, z których mieszanki potrafił tworzyć dokładnie tak samo skutecznie jak te z farb. Na przykład w czasie jednej z poświęconych mu wystaw w 2010 roku (sława spłynęła późno i niestety dopiero pośmiertnie), zrekonstruowano jego legendarną herbatę z pięciu ziół. Na obrazie poniżej znajdują się aż cztery z nich: lawenda, mięta pieprzowa, rozmaryn i tymianek (do pełnego składu brakuje goździków, ale te przecież sprowadzano zza dalekich mórz, więc wszystko się zgadza).
![](https://opowiescirelokowanej.pl/wp-content/uploads/2022/06/Carl_Spitzweg_-_Der_Blumenfreund-700x894.jpg)
Świat scenek rodzajowych przedstawianych na obrazach Spitzwega historycy po dekadach nazwą biedermeierem, od fikcyjnej postaci Gottlieba Biedermeiera stworzonej na łamach satyrycznego pisma „Fliegende Blätter”, do którego wysyłał zresztą swoje rysunki i sam Spitzweg.
Biedermeier, początkowo konotowany negatywnie, z czasem okrzepł do neutralnej definicji drobnomieszczańskiej kultury domowej i podkreślania znaczenia sfery prywatnej (to wtedy powstaje salon jako główny pokój dzienny skupiający życie rodziny oraz pierwsze ubranka dziecięce nie będące prostą kopią ubrań dorosłych). Ale w swej istocie biedermeier był także społeczną obroną przeciw polityce Metternicha, austriackiego dyplomaty, który po upadku Napoleona w żelaznym uścisku dusił jakiekolwiek europejskie ruchy liberalne i narodowościowe aż do Wiosny Ludów. To mroczny czas dla Niemiec, Austrii i Skandynawii: cenzura na wszystko, policyjne kontrole, donosicielstwo w małej i dużej skali. Idylliczne obrazki Spitzwega ze swoimi kwiatkami i balkonikami wydają się ucieczką od otaczającej rzeczywistości i na tym poziomie można by zakończyć ich interpretację, gdyby nie ich wyraźne elementy satyryczne. I tym warto się przyjrzeć – bo w każdym, ale to w każdym obrazku opowiedziana zostaje pewna obyczajowa historia, a my możemy stać z boku i próbować zgadnąć, jaki będzie jej finał.
I tak, gdy przyjrzymy się scenie z „Na strychu”, zobaczymy jegomościa podlewającego pnące się po dachu róże. Ale wystarczy rzucić okiem głębiej, by zobaczyć, że nie róże są w centrum zainteresowania tego pana, a atrakcyjna służąca, którą w ten sposób, w gęstwie miejskiej zabudowy, najłatwiej mu podglądać.
Z kolei przyjaciel kwiatów na płótnie pod tym samym tytułem tak zajęty jest dbaniem o własny ogródek, że nie dostrzega, co wyprawia sąsiad zza płotu. A ten kradnie nie tylko całusa piękności z zalotnie uniesioną do góry sukienką– skądś przecież ma róże, które trzyma w dłoni – i one wyglądają dokładnie jak te z krzewu, z taką troską pielęgnowanego przez gospodarza… Taaaa, jak widać trawa u sąsiada jest bardziej zielona od stuleci – kwiaty piękniejsze, a buziaki słodsze.
Wreszcie przywołany na wstępie miłośnik róż, który owszem, jak ja, zanurza nos w płatki różanego kwiatu, ale wpatrzcie się proszę uważniej, co tak naprawdę intryguje naszego miłośnika pięknych woni… Czy aby na pewno róże? Nie, panie i panowie, w głębi płótna, niemal niewidoczni, spleceni w uścisku kochankowie na ławce w ogrodzie… Oto, czym naprawdę cieszy oczy nasz samotnik w ciemnym fraku – żaden miłośnik róż a zwykły podglądacz!
Przy czym krzak róż ma tu, jak to w sztuce bywa, znaczenie podwójne, bo róża nawiązuje w swej symbolice do zmysłowości cielesnej miłości właśnie.
I do krótkotrwałości ludzkiego żywota, otoczonego zgryzotami jak kolcami.
Nad tym wszystkim jaśnieje, jak pobłażliwy uśmiech, wyjątkowe niebo Franza Carla, charakterystycznie świetlisty błękit.
Tschüss!
PS: Jak widać, moja fascynacja różami trwa… 😊 . Napisałam już o nich całkiem sporo, w tym i o tych zwykłych (klik), i o kamiennych, i o tych w perfumach (klik). Są też w książce: klik.
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →