06.03.2022
W sobotę poleciałam kupić niemieckie tygodniki. Założyłam koszmarną maskę FFP2, czyli charakterystyczny dzióbek ciasno przylegający do twarzy i weszłam do galerii handlowej po sąsiedzku*.
Nic nie daje mi poczucia rozumienia pewnej całości lepiej niż takie podsumowanie zrobione przez rzetelnych dziennikarzy. I nigdy nie zastąpiłam papierowej formy onlajnową, bo rytuał czytania przy kawie i szeleszczące kartki są dla mnie nie do zastąpienia. Więc kupiłam Spiegla (05.03.) i Sterna (03.03.), i siadłam do wielogodzinnej lektury. Dziś o tym, co niemieckie tygodniki piszą o wojnie i jej konsekwencjach.
Oba tytuły większość szpalt poświęcają wojnie na Ukrainie. Wydania otwierają wielkie zdjęcia zniszczonych ukraińskich miast, zdeterminowanych ludzi, stacji metra zmienionych w schrony i zbiorowego przygotowywania koktajli Mołotowa. Ale także – dramatycznie bolesne – akcji lekarzy ratujących pięciolatkę. Poziom napięcia osób otaczających chirurgiczny stół jest tak wielki, że udziela się mnie, patrzącej. Zwłaszcza że ja już wiem z innych źródeł, że ta bitwa będzie przegrana. Jeden z medyków na zdjęciu, brunet o czerwonych ze zmęczenia oczach, widocznie powstrzymuje łzy. On też już wie.
Wiele stron zajmują raporty z granicy oparte na wywiadach z Polakami, Ukraińcami i Rumunami, pokazujące dramat uchodźców bardzo szczegółowo i z praktycznej, codziennej perspektywy. Nie używa się wielkich słów, ale opisuje ludzki strach, niewyobrażalne zmęczenie, konieczność porzucenia dorobku życia, normalności, pracy; próby odnalezienia bliskich, psychiczną trudność odpowiedzi na pytanie: co dalej. Niemcy zwracają uwagę na niesamowitą rzecz: z jednej strony kolejka uchodźców, wielki exodus głównie kobiet i dzieci, w drugą strumień ukraińskich mężczyzn zjeżdżających na Ukrainę z całej Europy, zwożących co się da i jak się da, ściągających zewsząd, by walczyć.
I umierać, o czym się już w polskich mediach rzadziej mówi, bo to nie jest sursum corda, a czego nie boi się pokazać Der Spiegel. Na jednej z fotografii kostnica i ukraińscy żołnierze polegli podczas walk w Kijowie.
Straszną cenę krwi zapłaci Ukraina za wolność. Naszą i waszą.
Ciężar tej ceny czują niemieccy dziennikarze i reporterzy. Wiele miejsca zajmują analizy rosyjsko-niemieckich relacji od Gorbaczowa do dziś, punktowanie momentów, w których powinny się Zachodowi zapalić alarmowe lamki i poczucie winy, że tak się nie stało. Chyba najtrafniej ujęła to Annegret Kramp-Karrenbauer, była federalna minister obrony w latach 2019-2021, która na Twitterze napisała: „Jestem zła, ponieważ historycznie zawiedliśmy. Po Gruzji, Krymie i Donbasie nie przygotowano nic, co naprawdę odstraszyłoby Putina”. Ale choć prasowa analiza relacji jest analizą Rosja-Niemcy, w Sternie odpowiedzialność chowa się za grupowym słówkiem Westen, Zachód**.
Z niemieckiej perspektywy cena wydarzeń na Ukrainie i decyzji parlamentu o totalnej zmianie polityki względem Rosji, w tym także polityki zw. z fossilami (w tym gaz, ropa i rudy) i znaczącego dozbrojenia, to także dosłowny, nie symboliczny koszt, który poniosą obywatele RFN. I o tym, że przyjdzie zapłacić za zmianę tego kursu, Stern informuje czytelników. Nie pisze tylko (bo dzisiaj to niemożliwe do wyliczenia), ile dokładnie dopłacą. Jeden z artykułów kończy się jak ostrzeżenie – a może jak oczekiwanie charakterystyczne dla postawy obywateli tego opiekuńczego państwa: że rząd będzie musiał ponownie (jak w czasie pandemii) głęboko sięgnąć do kieszeni, by finansowo wesprzeć konsumentów i przedsiębiorców.
I wreszcie, the last but not the least, krótki wywiad z moim ulubieńcem, emerytowanym profesorem politologii, autorem niezapomnianych „Mitów Niemców” (klik). Przypomina on o idei strategicznej autonomii europejskiej i wieści koniec ery rozpasanego konsumpcjonizmu. Uważa (zgodnie z rzymską maksymą: kto nie chce wojny, ten musi się zbroić), że należy odbudować potencjał odstraszania. I – chyba jako pierwszy, a przynajmniej jeden z pierwszych głośno – wyraźnie mówi o poważnym przemyśleniu własnych europejskich nuklearnych zasobów „odstraszaczy”. Podkreśla, że jest to oczywiście zerwanie z przekonaniami przeszłości. I na pytanie dziennikarza, czy postrzeganie siebie przez Europę jako klubu wolności i dobrobytu, a także pioniera w ochronie klimatu i danych, niniejszym stało się już wyłącznie przeszłością, odpowiada:
– W minionych dniach polityczne koncepcje uległy tak fundamentalnej zmianie, że pod względem geopolitycznym i strategicznym nie pozostał już z nich nawet kamień na kamieniu.
I tak, z mojej osobistej mikroperspektywy, Putin nie tylko rozpoczął wojnę w Europie, ale obudził wszystkie upiory przeszłości ostatnich stu lat. Wszystkie. Od tych najczarniejszych, czyli idei zbrojenia się Niemców, która dla mnie jako Polki jest historycznie odrażająca, przez te z żelazną kurtyną, za którą właśnie ląduje zjednoczona z Chinami Rosja, po te nawiązujące do wyścigu zbrojeń z okresu Zimnej Wojny.
Czyżby zatem ostatnie dwadzieścia lat, od momentu, gdy Polska weszła do Unii, okazywało się właśnie niedocenianym przeze mnie rajem, w którym udawało nam się w miarę spokojnie żyć w cywilizowanej wspólnocie? W której, owszem, czasami coś zgrzytało, ale nie przeszkadzało to w ogólnej dobrosąsiedzkiej koegzystencji, bez poczucia zagrożenia?
Czy ten sen właśnie się kończy?
Proszę, nie budźcie mnie.
*Niemcy stopniowo znoszą antykowidowe obostrzenia, ale maski FFP2 nadal obowiązują i – uwaga! – w przeciwieństwie do Polski wszyscy je noszą. Uwaga nr 2: nie tylko noszą maski, ale noszą właśnie te zalecane rozporządzeniami, niewygodne i koszmarne w oddychaniu. Przysięgam, nie widziałam w zamkniętej przestrzeni publicznej kogokolwiek, kto miałby inną maskę. Kultureller Unterschied? Na pewno.
(więcej o różnicach kulturowych: kliknij tutaj).
**Zachód – o jego definicji i jej wpływie na realną politykę w Niemczech pisałam tutaj (klik).
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →