urodziłam się Niemką

sobota, 26 października 2019/ 49 dzień życia w Niemczech


urodziłam się Niemką i Niemką pozostanę        /Marlene Dietrich/

jestem po to, by kochać mnie

http://liryka-liryka.blogspot.com/2015/06/ich-bin-von-kopf-bis-fuss-bekitny-anio.html (kliknij, by posłuchać. Warto.)

Marlene była moją fascynacją przez dość długi okres, kilka lat temu. Jeździłam wtedy sporo do Niemiec jako pilot wycieczek i jej barwna postać idealnie nadawała się na ilustrację wielkich niemieckich nazwisk ostatniego stulecia. Woziłam ze sobą książki i albumy, które podczas opowieści dawałam wycieczkowiczom do przejrzenia. Jej historia bez zdjęć byłaby niepełna.  I choć każda czarno-biała fotografia oddawała idealnie ten bezkompromisowy charakter, aż dziw bierze, że temperament gwiazdy nie rozsadzał klisz od środka.

Kursowa prezentacja przywołała wspomnienia. Obrazy. A zatem, poniżej, w migawkach,  m o j a   Marlene, taka, jaka pozostała we mnie.

1.  pierwsze spotkanie Remarque’a i Marlene. Początek lat trzydziestych. Oboje są na wznoszącej fali sukcesu. Ona ma za sobą rolę w „Błękitnym aniele”, on – publikację „Na Zachodzie bez zmian”.

Wenecka kawiarnia. Marlene z zaprzyjaźnionym reżyserem siedzą przy stoliku. Zbliża się Remarque. Chciałby zostać przedstawiony. Ach, to pan jest tym młodym człowiekiem, który napisał tę fenomenalną książkę… Marlene wypowiadając te słowa mruży niebieskie oczy przed blaskiem słońca i wyciąga papierosa. Chce zapalić. Ogień podaje jej Remarque. Szczupłe dłonie z długimi czerwonymi paznokciami obejmują męską rękę, Marlene nachyla się w stronę płomienia, zaciąga, patrzy w oczy pisarza. Być może, szanowna pani, napisałem ją tylko po to, by panią poznać…


2.  obłędna obcisła cielista suknia typu nude, połyskująca tysiącami kryształków, zobaczona w berlińskim muzeum kinematografii, w sali poświęconej Dietrich. Absolutnie wspaniała. Wystawiona na manekinie rozmiarów artystki. Filmy i zdjęcia nie oddają tej magii. W rzeczywistości, na scenie, w świetle reflektorów, musiała zapierać dech w piersiach.

(https://www.deutsche-kinemathek.de/ Niemieckie Muzeum Kinematografii – polecam!)


3. z opisu polskiej garderobianej, po wizycie Dietrich w Polsce, lata 60-e (artystka miała wówczas nieco ponad 60 lat).

Zniszczone ręce. Popękana, szorstka skóra, której nie ratowały żadne kremy. Wielka diwa, która po powrocie z koncertów na największych światowych estradach wiązała na głowie chustkę i zaczynała szorować swój dom. Bez rękawic. Do połysku. Ordnung muss sein.

Pohaczone pończochy, pozaciągane oczka. Na występ w jedwabnej sukni musiała nakładać długie rękawiczki. Ukrywały tę ruinę. Zapobiegały niszczeniu sukni podczas występu.


4. Przełom roku ’69 i ‘70, gdy Remarque jest umierający. Z dawnej miłości nie pozostało w nim już nic, może z wyjątkiem cienia upokorzenia, że pół wieku wcześniej był w swym jednostronnym zaangażowaniu tak śmieszny. W niej – być może pogodne przywiązanie, które sprawia, że regularnie gotuje mu obiady i przywozi do szpitala. 

Stukot jej obcasów tłumiony linoleum na korytarzu kliniki.  Cichy brzęk naczyń w białym pokoju. Talerz uderza o stolik. Chrobot łyżki o dno aluminiowego garnka.

Bez słów. O czym tu mówić. Oboje są już starzy. Piękny dzień dzisiaj.  Tak, z rana przymrozek, ale potem słońce. Jak się czujesz?

Obiady są regularne, gorące i pożywne, bo chory musi przecież dobrze zjeść.  Solidne jak porządek w jej domu. Zorganizowane i przemyślane. Kotlety ubite zgodnie z przepisem. Ziemniaki jak zawsze. Kanki zebrane i umyte. Serwetki złożone. Emalia lśni. Do jutra.

Do jutra, Pumo*.




Urodziłam się Niemką i zawsze Niemką pozostanę.

/Marlene Dietrich/



Tschuss!




*Pumą nazywał Remarque Marlene w swych listach, na które odpowiadała niedbale i niezbyt często. Po latach stały się zapisanym dowodem uczucia, żenującym zwłaszcza dla autora, który, gdy emocje opadły, wstydził się tego, że tak pokochał tę „dziewkę”. Niektórzy doszukują się w nich grafomaństwa, zupełnie nie przystającego do świetnego pióra pisarza. Dość powiedzieć, że listy wydał „Twój Styl” pod tytułem: „Powiedz, że mnie kochasz”. Polecam wyłącznie osobom, które są zafascynowane (do wyboru lub łącznie):

a) Dietrich                               b) Remarquiem                          c) epoką                              d) epistolografią miłosną.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

4 komentarze

  1. Pani Karolino, przepraszam, że dopisuję cokolwiek poniewczasie, ale dopiero dziś z wielką przyjemnością przeczytałem obydwa Pani teksty o Marlenie. Nie będę oryginalny pisząc, że w mojej fascynacji prozą i osobą Remarque’a
    „Łuk triumfalny” zajmuje specjalne miejsce. Jednak odkąd dowiedziałem się, że pierwowzorem Joanny Madou była Puma, do której listy – niestety! – czytałem (korespondencję Marleny do Remarque’a w większości spaliła jego zazdrosna żona Paulette Goddard), ta powieść zaczęła jeszcze bardziej uwodzić moją wyobraźnię. Kilka lat temu, po niemałych wysiłkach, udało mi się zdobyć w czeluściach cyberprzestrzeni mniej znaną ekranizację „Łuku”, z 1948 roku. Joannę zagrała w tym filmie piękna i zmysłowa Ingrid Bergmann, a Ravica niezwykle wyrazisty Charles Boyer – niemal równolatek Ericha Marii, fizycznie i mentalnie dużo lepiej pasujący do tej roli, aniżeli świetny aktorsko Anthony Hopkins, który wcielił się w tę postać w drugiej i jak dotąd ostatniej adaptacji powieści z 1984 roku. I choć ten stary, czarno-biały obraz Lewis’a Milestone’a, zrealizowany krótko po wojnie, nie tylko nie odniósł żadnego sukcesu, lecz jeszcze okazał się finansową klapą, pogrążając tonącą już w długach wytwórnię, mnie się bardzo spodobał. Znakomicie oddaje bowiem monochromatyczny nastrój ówczesnych realiów, a świetnie dobrana obsada już na zawsze użycza mi swojej fizyczności dla zobrazowania głównych bohaterów Remarque’owskiej powieści. I tylko jeszcze calvadosu nie udało mi się skosztować…
    Wracając do Marleny, zapewne Pani wie, że jako mocno dojrzała kobieta była ona zafascynowana Zbyszkiem Cybulskim, z którym kilka razy się spotkała (ciekawe to były okoliczności) i korespondowała przez jakiś czas. Dorota Karaś w niedawno opublikowanej jego biografii podaje, że Dietrich w jednym ze swych kalendarzy pod nazwiskiem Z. Tsybulski już pod koniec życia dopisała: „kochałam go?”.
    Pozdrawiam z upalnej Wielkopolski

  2. Panie Macieju, widziałam tę wersję z 1948 roku, o której Pan pisze, ale od tego momentu „Łuk” i Paryż, i para bohaterów właśnie są tacy jak w filmie. A do książki wracałam kilkukrotnie. Bergman znacznie lepiej oddaje urodę opisywanej bohaterki, nawet lepiej niż życiowy pierwowzór, Marlena była nieco koścista i kanciasta, bardzo wyrazista, tymczasem Remarque w powieści przywołuje okrągłą i nieco przeciętną twarz Joanny – w ten opis Ingrid wpisuje się idealnie. I tak, Ravik Boyera jest autentyczny do szpiku kości. Ja calvadosa skosztowałam własnie w Paryżu jesienią minionego roku 🙂 Polecam 🙂 , i calvadosa, i Paryż w listopadzie.

  3. Pani Karolino, na razie codziennie kłaniam się jej wysokości pandemii, aby we wrześniu nie zablokowała mojego wyjazdu do Monachium, i trwam w trwożnym zawieszeniu, nie mogąc ani kwatery tam zarezerwować, ani zacząć przedwcześnie przeżywać Reisefieber. Cóż więc myśleć o degustacji calvadosu w Paryżu, marzeniu tlącym się od dawna, lecz teraz przesuniętym do fantazyjnych przestrzeni nieokreślonej przyszłości…
    Jakże miło się dowiedzieć, że jest jeszcze Ktoś, kto zna i podziwia ekranizację „Łuku” z 1948 🙂 Poza Remarque’em realia Paryża czasu okupacji świetnie oddał, jednak w formie diarystycznej, zapomniany, a może raczej mało znany Andrzej Bobkowski w swoich kapitalnych „Szkicach piórkiem”. Choć najpiękniej (aż się nogi rwą do podróży!) opisał w tym dzienniku swoją eskapadę, swoiste Tour de France z 1941 roku, gdy rowerem przejechał trasę spod Paryża na Lazurowe Wybrzeże, a następnie przez Alpy wrócił nad Sekwanę. Nie talbotem, jak Ravic z Joanną do Antibes, ale zwykłym rowerem, zaglądając po drodze do kasyna Monaco. Z pewnością Pani czytała, gdyby jednak nie – gorąco polecam 🙂

  4. Panie Macieju, trzymam kciuki, żeby nasza codzienność, w tym i podróże, wróciły do tego, co zwykliśmy nazywać normą. W Bawarii rządzi niezwykle zdecydowany premier, radykalnie nastawiony do pandemii (m. in. zlikwidował Oktoberfest w tym roku, wspominałam o tym tutaj: https://opowiescirelokowanej.pl/2020-rok-bez-oktoberfest/ . Oby nie wprowadził czegoś, co utrudni Panu przyjemność podróży. Jeśli czytałam Bobkowskiego to tak dawno, że konieczne będzie odświeżenie. Wrzucam na listę „must (re)read”. Serdecznie pozdrawiam!

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.