piątek, 13.03.2020/ 148 dzień życia w Niemczech
Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądało życie w zadżumionych miastach? Ja nigdy.
No to teraz już wiem.
Albo zaczynam mieć wyobrażenie.
Oczywiście, trzeba brać odpowiednią miarę i znać proporcją, mociumpanie, w końcu korona to nie czarna ospa, ale my tu już od kilku tygodni ćwiczymy życie z koronawirusem w Hesji i, co tu dużo mówić, robi się mało zabawnie, nieco nudno i absolutnie nie społecznie.
Z uwagi na fakt, że nie sposób (a przynajmniej jeszcze nie sposób) totalnie zamurować się w czterech ścianach własnego mieszkania, próbujemy podejmować jakieś aktywności. Życie towarzyskie pierwsze padło ofiarą społecznych lęków i porzucone kwili w kącie. Shopping odbywa się wyłącznie w marketach, wyłącznie spożywczo i wyłącznie w godzinach najmniej popularnych. Przemykam w biegu przez alejki z makaronem i sałatą; wyprawa do piekarni jest jak wycieczka do jaskini hazardu. Idę tam w rękawiczkach jednorazowych i jeszcze przed wejściem sprawdzam przez szklane drzwi, ile osób stoi w kolejce. Może zmartwiłaby mnie własna histeria, która z małego ziarenka wykiełkowała w mocny kikutek, a teraz stoi silna jak hesyński dąb, ale po ostrożnych odległościach między staczami w piekarnianej kolejce wnoszę, że nie tylko ja mam stracha Vorstellungskraft, wyobraźnię.
To może w weekend dla odmiany jakaś intelektualna rozrywka? Muzeum?
No dobrze, skoro muzeum, to jakie? Frankfurt ma bogatą ofertę wystaw stałych i czasowych. Popatrzmy. Hmmm… może impresjonizm w rzeźbie? A może Muzeum Przyrody i ekspozycja na temat tego, jak jako ludzkość spapraliśmy klimat? Klikam w linka. I klimat, i rzeźba to nowości, spektakularne otwarcia połączono z wykładami i zaplanowano w minionej epoce, czyli jeszcze wtedy, gdy koronawirus harcował za oceanem, pozornie pod kontrolą. Taaa… tu i teraz, w moim prywatnym rankingu zagrożeń, takie skomasowanie ludzi w jednym miejscu odpada.
To może rodzinny dom Goethego? Must see wszystkich przewodników po tym mieście. Każdy, kto zawita do Fra, zechce go obejrzeć… Małe pokoiki, oddechy i wydechy, wymieniamy wrażenia, wymieniamy bakterie, wymuszona powierzchnią bliskość międzyludzka… Dzisiaj chyba lepiej Goethego po prostu poczytać… Mało się domów sprzed trzech stuleci naoglądałam…?
To może palmiarnia? Wysokie przeszklone sale z drugiej połowy XIX wieku, rewitalizowane wiele lat po wojnie – architektura i natura. Kuszące… Ale wilgoć… Wilgoć sprzyja wirusom, grzybom i bakteriom… I pewnie rzadko wietrzone w trosce o cenne florystyczne egzemplarze… Rezygnujemy. Palmiarni też dziękujemy. Może w maju?
Taaa… Dzięki wirusowi pierwszy raz w życiu w ten sposób wybierałam ofertę, jak to się mówi, kulturalną. Spośród kilku obiecujących kandydatów odpadli wszyscy ci zanadto popularni (bo: turyści z całego świata), zanadto kameralni (małe pomieszczenia vs gromady zwiedzających) i zbyt nowi (wystawy otwierane z pompą właśnie w ten weekend). Z powodu pogody (mżawka/deszcz/ulewa – wszystko albo razem, albo po trochu, albo na zmianę plus wiatr) i pory roku (przedwiośnie jak u Żeromskiego, szaro, pochmurno, ledwo pierwsza zieleń) odpadły atrakcje w plenerze i miejsca piękne w każdym innym czasie, a których w Hesji nie brakuje (szachulce, zamki, klasztory, kościoły, plantacje kwiatów, sady jabłkowe i uprawy winorośli). I tak, metoda selekcji negatywnej wyłoniła zwycięzcę: Frankfurckie Muzeum Komunikacji, do którego jedziemy samochodem, by wykluczyć ryzyko zakoronienia się w esbahnie.
Muzeum jest takie, jaka powinna być komunikacja 😉 : jasne i otwarte. I spore. Polecane rodzinom z dziećmi, co zresztą potwierdzam. Nie znalazłam eksponatu, z którym nie dałoby się czegoś zrobić. Można kręcić (korbką telefonu vintage), przestawiać, stukać (Morsem), dotykać (klawiatur, drutów, ekranów i innych), a nawet łączyć rozmowy w odpowiednio do tego przystosowanej centrali telefonicznej.* I to wszystko opisane w dwóch językach, lokalnie i po angielsku, dzięki ci, kuratorze!
Komunikacja potraktowana jest tu od strony technologii, co ścisłowcom pewnie przypadnie do gustu, a już humanistom niekoniecznie. Czyli można w tym muzeum doświadczyć wszystkiego, dzięki czemu/przez co/z czym w ręce ludzie komunikowali się od stuleci. Ale już jak się komunikować, żeby być zrozumianym (kanały, słowa, mózg, formy poza techniczne) – tego, meine Damen und Herren, Panie i Panowie, w tym muzeum nie znajdziecie.
Budynek postawiono pod koniec lat pięćdziesiątych minionego stulecia w nadrzecznym muzealnym pasie Schaumainkai, cudnych frankfurckich bulwarów stworzonych jeszcze w XIX wieku, i ta część miasta zaczyna być jedną z moich ulubionych. Deptak między muzeami a rzeką obsadzony jest niskimi i pękatymi platanami, wśród których przykucnęły oleandry. Tuż za nimi szumi Men. Ponad sto lat temu w ciepłe dni wystawiano tu dodatkowo palmy, drzewka cytrusowe i pomarańczowe. I bez nich jest magicznie. A platany i nabrzmiałe pąkami oleandry tylko czekają na pierwsze promienie słońca, by wybuchnąć kwiatami i zielenią. Sprawdzam co tydzień, czy to już, już teraz, czy dopiero za chwilę. A wszystko z nadzieją, że ciepło i światło uwolnią nas nie tylko od tej wszechogarniającej hesyńskiej wietrznej i mokrej szarości, ale i od wirusa. Wiosno przybywaj!
Tschuss!
*potem naturalnie dezynfekcja dłoni żelem antybakteryjnym zabranym z domu (każdy ma swoje obsesje). W muzealnych toaletach były co prawda butle z płynem dezynfekującym, ale puste. Czyli ludzie używają 😉 . Dobrze.
Edit: ja tu rozdzielam wirusowy włos na czworo, a w Hesji kibice dopiero trzy dni temu zrezygnowali z organizacji piłkarskich meczów. To może świadczyć o dwóch rzeczach:
a) futbol nadal ma tu wielkie znaczenie (o znaczeniu futbolu w Niemczech pisałam już co nieco tutaj)
b) niektórym brak wyobraźni.
Albo jedno i drugie.
Ważne: zdjęcia owiec Jean Luc Corneca („TribuT”) na moją prośbę zrobiła nasza Juniorka.
Więcej o „Trybucie”, już od samego artysty, znajdziecie tutaj (klik).
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →