ślepy los

24.03.2021

Kiedy stawiałam ostatnią kropkę w tekście o świętach Bożego Narodzenia (klik), miałam nadzieję, że cała ta dziwaczna korona-sytuacja skończy się wkrótce i na Wielkanoc będzie można bez przeszkód kursować między Niemcami i Polską. Cieszyłam się jak dzieciak na mazurki i wspólne objadanie przy świątecznym stole. Nie doceniłam marketingowej siły trzeciej fali. W jej cieniu kurczą się w tej chwili wszystkie wiosenne pomysły i – podobnie jak kwartał wcześniej – pakować będziemy się w ostatniej chwili, dosłownie w przeddzień wyjazdu. Wcześniejsze ruszanie walizek wydaje się bez sensu, może bowiem okazać się zupełnie niepotrzebne, jeśli polski rząd wprowadzi kwarantannę dla przyjezdnych z Niemiec. Albo w ogóle zamknie granice.

A skoro już tak sobie rozmawiamy, pozostańmy przy sformułowaniu „bez sensu”. Na fali (w tych okolicznościach to bardzo dobre słowo jest) kolejnych locków, jeszcze głębszych niż poprzednie, zawiłych w swych szczegółach tak, że przestaliśmy się orientować, co i gdzie obowiązuje, zadaliśmy sobie z Mężem pytanie, czy nasz dalszy pobyt w tym pięknym kraju ma jeszcze sens. Od miesięcy pracujemy zdalnie, nos z kryjówki, czyli z mieszkania, wyściubiamy wyłącznie po zakupy lub do Turka po kebab, heska szkoła Juniorki zalicza bieg przez technologiczne i systemowe porażki.

Ja wiem, że pewnie u wszystkich jest inaczej niż miało być. Ale każdy z nas indywidualnie musi sobie odpowiedzieć na pytanie, co z tym zrobić. Myśmy mieli przeżywać przygodę, zanurzać się w kulturę i uczyć języka. Przygodę bez wątpienia mamy, tylko inną. Języka uczymy się na internetowych kursach z Polski. Serio. A z zanurzaniem w kulturę bywa rozmaicie, ostatnio słabiej, bo wszystko jest zu, zamknięte.

Przy okazji parę słów o edukacji, bo przecież Juniorka też się miała zanurzać. W otwarte i liberalne społeczeństwo niemieckie (rówieśnicy w klasie) i w język (używany codziennie podczas lekcji).  No to popatrzmy. Lokalna szkoła, która w przeciwieństwie do znanych mi szkół w Polsce nie zaskoczyła na bieg nauczania online (przede wszystkim z uwagi na nastawienie ciała pedagogicznego), albo zaraz się ponownie zamknie, albo nie zamknie, ale nie wiem, na ile ja sama będę chciała brać dalszy udział w tej hucpie. Nie tylko minister Czarnek uważa bowiem, że w szkołach emisja wirusa jest niska. W przypadku Juniorki klasy podzielono fifty-fifty, system hybrydowy polega na tym, że połowa dzieci siedzi przez tydzień w klasach przy pootwieranych oknach, a drugie pół ma oglądać z domów na komputerach, co robi część w szkole. Oczywiście wszystko się logistycznie wywraca, nauczyciel nie wie, z kim właściwie prowadzić zajęcia, zwracać się do uczniów w ławkach czy na ekranach, w efekcie dzieci w domach mają w praktyce jedną lekcję dziennie. Chlubne nauczycielskie wyjątki ogarniające temat potwierdzają koszmarną regułę. Zgodnie z moimi przewidywaniami zaczyna narastać metodyczny szmerek o niewyrabianiu z materiałem i rozpoczyna kłusik, który z czasem przejdzie w kłus, ten w galop, a potem już tylko zadyszka. Swoje lata mam, oczyma wyobraźni widząc powyższe ponad miesiąc temu napisałam do wychowawcy Juniorki via e-dziennik, że laptop to dzisiaj odpowiednik zeszytu i warto poważnie postawić na online home schooling. Leider, niestety, do dziś nie otrzymałam odpowiedzi. Podobnie jak wielu innych rodziców. Może przez za mało konserwatywny charakter komunikacji.  Cóż zrobić, już z samego rozeźlenia listu nie napiszę, gołębiem Deutsche Post nie wyślę. Zastanawiam się za to, w którym momencie odezwać się do dyrektora szkoły, a w którym do Heskiego Ministerstwa Kultury*, które regularnie sadzi do nas wielostronicowe pisma A4, wszystkie tej samej treści. Jest ciężko, jest nietypowo, dobro uczniów, bla bla, dziękujemy za zrozumienie.  Kto to czyta oprócz mnie z uporem ćwiczącej niemiecki? A może w Hesji poziom czytelnictwa jest wyższy niż w Polsce?

Podnosi się szumik, który pewnie podnosiłby mi ciśnienie, gdybym nie słyszała go już rok temu (zanim zgasł bez echa): a może by tak skrócić wakacje? Jak dla mnie nauczycielskie dni wolne w Hesji trwają od połowy grudnia (pamiętajcie, że szkoły zamknięto tu dopiero pod koniec 2020 roku), to chyba wystarczy. Na szczęście są w tym kraju silne związki zawodowe, dla nich taka zmiana to scenariusz grozy i w opisywanych okolicznościach wyjątkowo się z nimi zgadzam.

Jak zatem widzicie, polski system nauczania okazuje się zwycięzcą – wbrew ministrom i przy pedagogicznym wkładzie pracy własnej wielokrotnie przekraczającym ustawowe pensum. Dziękuję Wam, polscy Nauczyciele. Stanowicie kuszącą alternatywę, a mój pomysł, by jednak przywrócić Juniorkę na łono rodzimej szkoły wcale nie jest taki bezpodstawny. Pytanie, jak długo jeszcze niemiecka szkoła będzie funkcjonować w swoim paranoicznym rytmie, pozostaje oczywiście bez odpowiedzi. Wróżki milczą. A mądrzy nie znają się na czytaniu z fusów.

Brak klarownej wizji przyszłości nie ułatwia podejmowania decyzji. Jesteśmy z Mężem w tej grupie wiekowej, że na szczepienia czymkolwiek załapiemy się pewnie nie wcześniej niż jesienią (oby tego roku). Nasz styl pracy nie ulegnie zatem zmianie przez kolejne dwa kwartały. To co nas trzyma nad Menem?

Po krótkiej kanapowej naradzie podejmujemy decyzję, by zdać się na ślepy los. Jeśli znajdzie się nowy najemca na nasze polskie mieszkanie – zostajemy w Niemczech do wakacji 2022. Jeśli nie – wracamy do domu tego lata.

Jeszcze przy ostatnich słowach moja głowa natychmiast wirtualnie poszybowała na Jagodowe i odetchnęła z ulgą. Sama myśl o tym kojącym miejscu uspokoiła rytm serca, beżowy kolor ścian spowolnił rozedrgany oddech, rozproszone światło polskiej codzienności łagodnie przesunęło się po zmęczonych komputerowym ekranem oczach.

I wtedy, ding-dong, pojawiła się pani zainteresowana naszym mieszkaniem.

Ślepy los, kurza twarz.

No to zostajemy jeszcze rok.

Ale na Wielkanoc przyjedziemy. Będziemy trzy cudowne tygodnie i mam nadzieję, że przywieziemy Wam i słońce, i spadek fali. Oczywiście, jeśli nas wpuszczą.

Jeśli jednak nas nie wpuszczą, to dobra wiadomość jest taka, że fala i tak opadnie. Bo zawsze jak jest w górę, to musi być i w dół, są ups, są i downs, jak to w życiu. Warto o tym pamiętać nie tylko przy koronie.

Tschuss!



* Heskie Ministerstwo Kultury odpowiada za edukację w Hesji.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

1 komentarz

  1. Wiwat polscy nauczyciele. To prawda – przynajmniej w podstawówkach dają radę. A widać ile ich to kosztuje.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.