poniedziałek, 18.05.2020/214 dzień życia w Niemczech
Tego dnia wszystko było nie tak. W zasadzie od dawna już było nie tak. Wirus w Polsce rozciągnął się na wykresach jak długi, ale nie oznaczało to, że się wywrócił, przeciwnie, par excellence, krzywa wyprostowała się i nie zamierzała spadać, a minister Szumowski, pan o podkrążonych oczach, oświadczył jak tatrzański baca, że albo się teraz obniży, albo wzrośnie. Gdyby nie fakt, że jeszcze jakiś czas temu kanclerz Merkel powiedziała to samo, a potem Niemcom spadło tak, że wyniosło na szczyty jako przykład walczących najskuteczniej, śmiałabym się w głos z góralskich przepowiedni najuważniej w tej chwili słuchanego przedstawiciela rządu. Czas pokazał, że polski przypadek nie jest przypadkiem niemieckim, i to, niestety, pod wieloma względami.
Wypłaszczona krzywa wirusa nad Wisłą rysowała też kiepską przyszłość. Wydłużał się czas lockdownu, słowa tej dekady, o – między innymi – kolejne tygodnie niemożności przyjazdu do Polski. Ale przyjazd do Polski wydawał się jeszcze wtedy drugorzędny. Pierwszorzędny był efekt gospodarczego domina. Wszystkie moje zlecenia stanęły. Przypomnę, że jak wielu, mieszkam nad Menem, i jak niewielu (spośród tych nad Menem) – zarabiam w złotówkach i w Polsce (taki fetysz, każdy ma swój).
Stanęły też, nie wiadomo na jakim etapie, za to jak wiele innych, moje wnioski o postojowe i pożyczkę dla przedsiębiorców i samozatrudnionych.
Ach, westchnęłam, co za ulga, że zdążyłam wynająć mieszkanie w Polsce. Przynajmniej to będzie zabezpieczeniem na smutne teraz (o wynajmowaniu mieszkania przeczytasz tu i tu). Jeszcze mi ta ulga stała przed oczami, gdy dostałam maila, że
pani Karolino,
niestety,
takie czasy,
cudownie się mieszkało,
ale,
no cóż,
prawda jaka jest, każdy widzi,
adieu.
Na strzemiennego sprawdziłam jeszcze raz stan kont, bo może, sami wiecie, wpłynęło już to postojowe i pożyczka.
Ale nie. Nie wpłynęło.
Co, skoro uprawiamy takie Wortspiele, gierki słowne, wpłynęło na moje i tak nie najlepsze samopoczucie. Zanim zdążyłam wyłączyć komputer, po raz kolejny okazało się, że rząd i opozycja, pozornie antagoniści, za to wyjątkowo zjednoczeni w cynicznej politycznej grze, lekceważą obywateli i ośmieszają mój kraj przed całym światem nie mogąc od tygodni dojść do porozumienia w sprawie wyborów, które i tak nie powinny się wydarzyć ani w pierwotnym terminie i tradycyjnym sposobie, ani w formie korespondencyjnej urągającej wszystkiemu. I na przykład uniemożliwiającej głosowanie takim jak ja. Czasowo poza granicami RP.
Polacy nie są głupi i niejedno widzieliśmy, więc reguły partyjnych roszad i podjazdów rozumieją wszyscy, choć jak mniemam nie pojmują, jak można tak się bawić, gdy reszta zajęta jest walką z wirusem/kryzysem/wirusem i kryzysem jednocześnie (zakreśl właściwe).
I wtedy, właśnie wtedy, zadzwonił Tata,
że,
słuchaj córko,
ja jednak muszę iść na te badania.
Do szpitala.
Bo
mnie
boli.
I nie kombinuj, nigdzie na razie nie ruszaj.
Dam radę.
?!?!?!?!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!??!?!?!?!?!?!?!?!?!
D a r a d ę ??????
A ja
Jechać czy nie jechać
Bo
Tak naprawdę to
Jak no jak mam jechać
Przez którą z tych zamkniętych granic
Przez którą z kwarantann
Bez pewności, że sama jestem zdrowa jak rydz
I nie zarażam.
Także tego
Jakbyście nie wiedzieli
To to był właśnie taki dzień.
Więc żeby nie zwariować, pojechaliśmy do Koenigstein im Taunus.
Które najpierw wyglądało tak:
A potem tak:
I było najmniej udaną wycieczką tej dziwnej wiosny.
Ale, jak się zapewne domyślacie, na naszą, jak mówią, recepcję uroków tego miejsca mogło mieć wpływ to wszystko, o czym pisałam wcześniej.
Więc nie zniechęcajcie się i jeśli los Was rzuci do Taunusa, wpadnijcie do Koenigstein. W masywnych ruinach zamku górujących nad miastem odnajdziecie prawdziwy majestat. Prawdopodobnie całość będzie wyglądała mniej dramatycznie w słońcu. Ale jeśli macie wybór, bierzcie słońce. I korzystajcie z uroków tego miasteczka, gdzie powietrze, jak piszą na swoich stronach lokalne władze, jest jak miód. I działa dobrze na wszystko. A jak jeszcze pójdziecie w lasy porastające obficie okoliczne zbocza, to nawet migreny miną jak przykry sen. Zresztą, kto wie, co jeszcze robi to powietrze… W końcu mieszkańcy Koenigstein prezentują w statystykach ponad 200 procent przeciętnej siły nabywczej, co czyni to przytulne uzdrowisko kolejnym najbogatszym miejscem Niemiec*.
Zaciągałam się głęboko (tym powietrzem).
Niestety.
Powietrze Koenigstein nie działa na stan moich kont.
Za to Tata, już dziś to wiem, bezpieczny i, miejmy nadzieję, wkrótce całkowicie zdrowy.
Tschuss!
*(o innych najbogatszych przeczytasz tu).
Ważne: zdjęcia są autorstwa mojego i Juniorki.
Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.
Zamów książkę →