Emil Nolde i jego „das Heimische”*

poniedziałek, 10.08.2020

7 sierpnia 1867 roku, czyli jakieś trzy dni i  153 lata temu, w ubogiej rolniczej rodzinie przyszedł na świat Hans Emil Hansen. Z czasem za nazwisko przyjął nazwę miejscowości, w której się urodził: Nolde. Kiedy umierał w roku 1956, świat znał go już jako jednego z największych niemieckich malarzy ekspresjonistów, znanego akwarelistę, z odwagą i fantazją używającego kolorów dla podkreślenia piękna otaczającej go północnoeuropejskiej natury. Niestety, ten sam świat rozpoznawał w nim także niekryjącego swych poglądów rasistę, antysemitę i zwolennika nazizmu. Postać w zadziwiający sposób tragiczną, bo oddaną w pełni ruchowi, który jego sztukę odrzucał i oficjalnie nią gardził. Dziś, gdy od rozkwitu niemieckiego faszyzmu mija prawie wiek, a Emil Nolde powraca w kulturowej narracji niemal wyłącznie jako malarski talent, mnie nie opuszcza pytanie, na ile możliwe jest odłączenie artysty od społecznego tła. Albo ile czasu musi minąć, by to tło wyblakło. Zapraszam.

Ekspresjonizm wybuchł w Europie jak wulkan i po kilku latach niezwykle intensywnej erupcji równie szybko przygasł, choć, gdyby się tej geologicznej przenośni trzymać, można by powiedzieć, że jego echa – jak wulkaniczny pył – jeszcze długo wirowały w kulturowej przestrzeni (konstruktywizm, podstmodernizm). Ogarnął sztuki wizualne, w tym naturalnie malarstwo i architekturę (ale o niej kiedy indziej), a także literaturę. Był sprzeciwem wobec XIX- wiecznego naturalizmu i rozmycia impresjonizmu, dosłownym krzykiem emocji twórcy, wyrażanym między innymi przez deformację kształtów i wykrzykniki kolorów. Pozbawił obrazy tradycyjnej perspektywy i skupił uwagę widza na wyróżniających się fragmentach. Wystąpił w dwóch falach, pierwsza niosła w sobie jeszcze elementy symboliki i secesji, kto przywołuje przy tej okazji (1885- 1900) Van Gogha, Muncha i Gauguina, ten naturalnie ma rację.

„Krzyk” z roku 1893, Edvard Munch. Tak wieloznaczny, że dopuszczający całe mnóstwo interpretacji. I doskonale wyrażający epokę, której był i świadkiem, i odbiciem – czasu stawiania pytań o sens życia, licznych niepokojów intelektualnych.

Druga fala, o większym znaczeniu, to lata do wybuchu 1. W. Ś., wczesny Picasso i drezdeńska grupa artystyczna „Most” (die Brücke), płynąca w kierunku kuszącej abstrakcji. Jednym ze zrzeszonych w „Moście” będzie także Nolde.

Obraz Kirchnera z 1925 roku, a na nim czterej ojcowie założyciele „Mostu”: Mueller, Kirchner, Heckel, Schmidt-Rottluff. Z czasem grupa obrosła w dodatkowych członków.

Pod wpływem Gauguina i jego ciepłych mórz oraz Tahiti pozostanie nawet chłodolubny Emil. Co prawda podczas podróży na Sycylię żali się na „rażące światło południa”, ale tak naprawdę to właśnie jego dominujące silnymi kolorami obrazy kwiatów i ogrodów zwracają uwagę „Mostu” na autora. W 1907 roku Nolde, samotny wizjoner, kończy obustronnie korzystną i twórczą kooperację z „Die Brücke” i współtworzy berlińską „Nową Secesję”. Jest rok 1910, artysta ma ponad 40 lat i maluje swoje pierwsze religijne obrazy, w tym „Ostatnią wieczerzę”. Odnosi też pierwsze sukcesy na własnych wystawach i regularnie portretuje Berlin nocą, w którym co roku spędza zimowe miesiące. Z czasem ta berlińska kolekcja rozrośnie się do ponad 300 akwareli i rysunków.  

Emil Nolde, Młodzi mężczyźni z Papui, 1913-1914.

I byłoby tak pięknie, nawet, biorąc pod uwagę udział artysty w niemieckiej wyprawie do Nowej Gwinei, byłoby może nawet kosmopolitycznie, gdyby nie…

… gdyby nie dodatkowe fakty.

Przekonany, że sztuka germańska przewyższa każdą inną, już w roku 1934 Nolde zapisuje się do jednej z partii narodowosocjalistycznych. W licznych dokumentach podkreśla swój antysemityzm, a w roku 1933 jednego z konkurentów nazywa Żydem i nie wycofuje opinii, choć jej adresatem jest Ministerstwo Propagandy i takie podejrzenie może się okazać śmiertelnie niebezpieczne zarówno dla konkurenta, jak i jego rodziny**.

Początkowo niektórzy z ważnych przedstawicieli narodowego socjalizmu faworyzują Noldego, ale ta faza trwa krótko. Sam Hitler dyskryminuje prace malarza jako sztukę zdegenerowaną. Część obrazów zostaje skonfiskowana i przymusowo sprzedana. Zszokowany  i zaskoczony Nolde  czuje się niezrozumiany i porażkę uzasadnia błędami osób zaangażowanych w całą sytuację. Nie porzucając poglądów tłumaczy, że jego sztuka, jego życie, jego myśl zawsze biegły zgodnie z kierunkiem wyznaczanym przez narodowy socjalizm. Pomimo upokorzenia i związanych z nim technicznych i logistycznych ograniczeń (brak narzędzi do pracy, niemożność dystrybucji prac) kariera artysty ma się bardzo dobrze. Obchodząc reżimowe wykluczenie nadal wiele galerii sztuki współczesnej zamawia jego dzieła. W owym czasie był tak zamożny, że udawało mu się zatrzymywać niektóre z własnych obrazów. Należał do niewielkiego ułamka najlepiej zarabiających artystów Rzeszy i majątek oddzielił  go od głodującego światka artystycznej nędzy. Tę zamożność zresztą skrzętnie ukrywał podczas procesów towarzyszących powojennej denazyfikacji Niemiec.

Z czasem, przy okazji dobrze rozumianej obrony niemieckiego ekspresjonizmu, los Noldego interpretowano jako los ofiary systemu. Być może artysta sam w to uwierzył i złożył wniosek o odszkodowane za dzieła skonfiskowane i przymusowo sprzedane przed wojną. Wniosek odrzucono.

Ponoć wiary w narodowy socjalizm Nolde nie miał stracić nigdy.



*das Heimische [niem.]– miejscowe, tutejsze; tak o swoim dążeniu w sztuce mówił sam Nolde, a miał przy tym na myśli północne Niemcy, w których się urodził i swoją fascynację morzem. Pejzaże morskie zaliczane są zresztą do najlepszych prac artysty.

**W latach 20-ych minionego wieku antysemityzm nie miał tak negatywnego wydźwięku jak współcześnie i wielu znanych europejskich polityków, artystów i uczonych oficjalnie deklarowało swoje poglądy. Były one częścią rozbudowanej politycznej polemiki prowadzonej bardzo teoretycznie. Dopiero gdy III Rzesza i 2. W. Ś. zmieniła teorię w straszną praktykę, antysemityzm przestał być politycznym światopoglądowym hasłem, a stał czymś śmiertelnie poważnym i niebezpiecznym.


Ważne: więcej o niemieckim malarstwie przeczytasz tutaj.

Jeśli czytasz i lubisz to, o czym piszę na blogu, kup moją książkę i wesprzyj mnie w ten sposób jako autorkę. To dla mnie ważne.

Zamów książkę →

7 komentarzy

  1. Karola,
    ja uważam, że można oddzielić dzieła od artysty. Zachwycać się można czyimś obrazem, bo po prostu on się nam podoba mimo, że artysta robił w swoim życiu rzeczy, których nie pochwalamy. Jeśli miałoby być inaczej, to czy powinnam udawać, że obraz mi się nie podoba, bo artysta jest nie takim człowiekiem jak trzeba?
    Powiem więcej – dwie rzeczy mi się nasuwają.
    Po pierwsze, uważam, że każdy ma na swoim koncie dobre i złe zachowania. I jak chcielibyśmy ustalać granice tego, czy dzieła takiej osoby mogą lub nie mogą nam się podobać? Albo, czy państwo powinno propagować takiego artystę? Których uczynków było więcej? Ich ciężarem gatunkowym (kto wyznaczy ten ciężar?)? Chronologią ich występowania? Czy „mądrością tłumu”, który wie, czy ktoś był dobry, czy nie?
    Po drugie, ja jestem fanką wolności. Uważam, że jeśli nie krzywdzi się innych to poglądy można sobie mieć jakie się chce. Łącznie z tymi, powszechnie uznawanymi za niewłaściwe.

  2. Asiu,
    kłopot polega na tym, że Nolde nie tylko miał poglądy, ale i publicznie postępował zgodnie z nimi. Konkurenta nazwał Żydem w liście do Ministerstwa Propagandy, choć w owym czasie mogło się to dla tego człowieka skończyć (dosłownie) tragicznie.
    Zasadniczo się przychylam, żeby oddzielić sztukę od autora, ale w praktyce okazuje się, że to ludzkie tło zabarwia moją recepcję dzieła. Czyli patrzę na krwiste maki lub wzburzone morze i myślę, no nieźle, taki był ten Nolde, poglądy mocne jak kolory, których używał.

  3. Pani Karolino, z perspektywy czasu, jaki minął, narodowy socjalizm w Niemczech stanowi świetny poligon do obserwacji ludzkich zachowań w uwarunkowaniach politycznych, których sami z pewnością nie chcielibyśmy nigdy doświadczyć. To że tzw. masy za złudne obietnice bądź doraźne korzyści materialne, względnie jedno i drugie, często dają się porwać rozmaitym totalitaryzmom, przyjmujemy bez większego zdziwienia. Trudniej zrozumieć, że tak samo może postąpić część elit kulturalnych i intelektualnych – zaprzedać się mętnej ideologii, dla zysku, poklasku bądź perspektyw realizacji jakichś własnych ambicji. Niektórzy artyści, literaci czy naukowcy robili i nadal robią tak z różnych pobudek, także dziś, także u nas, w tej chwili. Jak wtedy oceniać ich dorobek? To jedna kwestia. Co nimi kieruje, dlaczego dają się uwodzić (a może postępują tak z wyrachowania?), i gdzie leży tego przyczyna? – druga, moim zdaniem równie interesująca, może nawet bardziej.
    Dwa przykłady z tamtych czasów…
    Martin Heidegger, nazywany „sztukmistrzem z Meßkirch”, który za sprawą swojego „Bycia i czasu” znalazł poczesne miejsce w panteonie zachodniej filozofii, już w wieku 35 lat posiadał grono oddanych uczniów, przyrównywane do sekty wielbicieli. Kilka lat przed objęciem rządów przez Hitlera, ten charyzmatyczny i pełen dostrzegalnego przez płeć piękną uroku profesor filozofii, przeżył płomienny romans ze swoją później bardzo znaną studentką – Hanną Arendt. Żydówką, w której pociągały go… „egzotyczna” uroda i kobieca niezależność. W 1933 dobrze znany już w naukowym świecie Heidegger zdecydował się wstąpić do NSDAP (istnieją domniemania, że to jego zazdrosna o studentki żona, surowa luteranka, podsunęła mu do przeczytania „Mein Kampf”), dzięki czemu zostaje rektorem Uniwersytetu we Fryburgu. Ale tylko przez rok, bo zbyt mało dynamicznie wcielał tam idee narodowego socjalizmu. Z nazistowskiej partii jednak nie wystąpił aż do upadku III Rzeszy, choć intelektualnie już pod koniec lat 30. zaczął się stopniowo dystansować od narodowego socjalizmu. Heidegger to kliniczny przykład egocentryka skupionego na własnych dokonaniach, jednak czy musiał się kalać przystąpieniem do NSDAP, aby uznać się za spełnionego naukowca…? Czy może jednak ten syn pobożnych, katolickich wieśniaków wierzył w hitlerowski porządek świata?
    Urodzony w Mozartowskim Salzburgu Herbert von Karajan, uznawany za największego dyrygenta XX wieku, miał bodaj wszystko: talent, urok, charyzmę. Był przystojnym, bezwzględnym i despotycznym egocentrykiem, a zarazem tytanem pracy i perfekcjonistą, który zapewne w każdych warunkach politycznych zdołałby pokazać swoją wyjątkowość, świetność. I on wstąpił do NSDAP już w 1933, by szybko stać się pieszczochem narodowych socjalistów i zrobić nieprzeciętną karierę, zarówno w trakcie trwania Tysiącletniej Rzeszy, jak i po jej spektakularnym upadku. W wieku 30 lat marzył o przejęciu Berlińskich Filharmoników, których przez całe rządy Hitlera prowadził Wilhelm Furtwängler, określany mianem pierwszej batuty III Rzeszy. Starszy o dwie dekady Furtwängler, szczerze nienawidzący Karajana z powodu jego przerośniętych ambicji, do partii nazistowskiej jednak nie należał, a ponadto bronił muzyków żydowskiego pochodzenia i wykonywał niekiedy oficjalnie zakazane utwory (kompozytorów żydowskiego pochodzenia). Z kolei Karajan wypełniając w czasie studiów jakiś kwestionariusz, w rubryce pochodzenie miał ponoć napisać: „niemieckie”, dodając zarazem… „Aryjczyk”. Z przekonania czy dla kariery?
    Po wojnie, po dwuletnim zakazie dyrygentury, zastosowanym jako kara za członkostwo w NSDAP, salzburczyk panował już niepodzielnie w światowej muzyce klasycznej aż do lat 80., kierując m.in. Filharmonią Berlińską, Operą Wiedeńską oraz mając znaczący wpływ na muzyczne życie czołowych światowych ośrodków (Mediolan, Nowy Jork itd.). Herr Musik Diktator, jak o nim mówiono, zarabiał bajońskie sumy, wiódł życie celebryty, gustując w szybkich luksusowych samochodach, jachtach, zmieniając kolejne żony (ostatnia była o 30 lat młodszą modelką). Ale też ciężko pracował, pozostawiając po sobie ogromny dorobek. Do dziś płyty z nagraniami Karajana (m.in. The Karajan Collection) sprzedają się z wielkim powodzeniem, przynosząc krociowe zyski, mimo iż od jego śmierci upłynęło już ponad 30 lat.
    Na drugim biegunie, biegunie przyzwoitości, stali m.in. Erich Maria Remarque i jego niespełniona miłość Marlena Dietrich – od początku zawzięci antynaziści, którzy opuścili Niemcy przed wybuchem wojny, a w jej trakcie oficjalnie wspierali koalicję antyhitlerowską. Remarque do Niemiec już nie wrócił, jego grób znajduje się w Szwajcarii. Marlenę, pochowaną w Berlinie, po latach emigracji przyjęto z chłodem i obojętnością. Ale to już inny wątek…
    Co więc kierowało i nadal kieruje tymi, którzy dali/dają się uwieść totalitaryzmom, jakie były i są tego przyczyny?
    Pozdrawiam serdecznie!

  4. Myślę że artystyczne wyobrażenia w rozmaitych postaciach, trzeba oddzielac od życia i poglądów twórców. One żyją już własnym życiem, w interpretacjach odbiorców. Czasami maja wpływ a czasami nie bardzo. Nolde należy do wyjątkowo uzdolnionych artystów. Jego sztuka jest w sumie trochę zaprzeczeniem jego poglądów…

  5. A mnie jest trudno tak oddzielić… Dla mnie dzieło zawsze pozostaje częścią człowieka, który je stworzył. Oczywiście, zmieniamy się w czasie, bardzo możliwe, że to, co powstało, gdy mieliśmy lat 20 będzie inne od tego, co powstanie, gdy będziemy mieć lat 50. Ale tu i tu, będzie jakiś core, coś wspólnego…

  6. Pozwolę się nie zgodzić. Dzieło ma swoje życie i interpretacje wynikające z doświadczeń i wiedzy, oczywiście wrażliwości odbiorców. biografia artysty jest na ostatnim planie, jesli ma jakiekolwiek znaczenie.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.